niedziela, 22 grudnia 2013

Rozdział 5

  Esme:

       Apartament kuzyna Carlisle'a prezentował się ślicznie. Jak zwykle nasz domek mieścił się na totalnym odludziu, ale nie przeszkadzało mi to. Widziałam stąd turkusowe morze a z dala połączone ze sobą budowle. Praktycznie nie było tu ulic, wszyscy zostali skazani na poruszanie się gondolą, ale właśnie to urok tego miasta. Susan-żona Stephana- miała rękę do kwiatów, co zauważyłam, kiedy stałam już w przedsionku. Nigdy nie udało mi się wyhodować tak pięknego storczyka, jakie prezentowały się w tym miejscu. I pomyśleć, że nigdy nie spotkałam tej uroczej osóbki.
    -I jak ci się podoba?-do moich uszu dobiegł dźwięczny głos ukochanego, przez co jeszcze bardziej się rozpromieniłam.
-Piękne miejsce!Jest tu jasno i przestronnie. Tak bardzo się cieszę, że możemy tu być tylko we dwójkę-odwróciłam się do niego, gdyż wcześniej stałam przed nim wpatrując się w szklane drzwi zamieszczone na całej ścianie.
-Cieszę się, że jesteś zadowolona. Jedynym minusem tego miejsca jest  jasny dzień, ale możemy wychodzić na miasto tylko w nocy-zatopił prawą dłoń w moich włosach, a lewą mnie objął. Wspięłam się na palcach i pospiesznie go pocałowałam. Weszłam do pomieszczenia o seledynowych ścianach. Na środku stało wielkie łoże, co przykuło moją uwagę. Carlisle stał za mną nic nie mówiąc. Odwróciłam się. Stał z rękami schowanymi w kieszeniach spodni i obserwował każdy mój ruch.
    -Ślicznie urządzone mieszkanko-zauważyłam wychodząc na taras.
  Wiatr rozwiewał mi twarz i przyjemnie muskał twarz, na której pojawiały się krople bryzy. Kamienne mury idealnie kontrastowały z nowoczesnym wnętrzem. Usiadłam na wiklinowym fotelu gestem ręki zapraszając męża, aby usiadł na drugim takim samym. Dzielił nas stolik.
-Chciałabym gdzieś dzisiaj wyjść- odparłam tonem dziecka, które prosi rodzica o zakup bardzo drogiej zabawki. To rozbawiło blondyna. -Robi się ciemno.
-Tak myślałem. Esme nie będzie siedzieć w domu-prychnął.-Porwę cię w miejsce, w którym na pewno ci się spodoba- puścił mi oczko, odwrócił głowę i wciąż wpatrywał się w odległe budowle.
 -Zmieniając temat, to nie sądzisz, że kupno tego samochodu było zupełnie niepotrzebne? Zostawiliśmy go jeszcze na lotnisku!-podniosłam głos, jednak mojego ukochanego nadal to bawiło.
-Alice przyjedzie po niego już niedługo- po tych słowach na mojej twarzy zawitał uśmiech. Nie rozmawiałam z dziećmi już kilka dni i bardzo chciałabym je zobaczyć.
-Alice tu będzie?
-Ale dopiero, kiedy my wyjedziemy. Będzie w Londynie, mówiła, że chciałaby wstąpić też tu.-powiedział łagodnie. W moim przekonaniu wcale się tym nie przejmował...
-A dlaczego nie teraz?
-Sama tak zadecydowała.
      Nie mogłam w to uwierzyć. Nawet Alice, moja najmłodsza córeczka nie chciała mnie zobaczyć. Bardzo się za nią stęskniłam, jak i za całą resztą. Nie byłam do końca przekonana, czy sama podjęła tą decyzję. Czułam, że poprosił ją o  to Carlisle.
     Po długiej podróży, chciałam się trochę odświeżyć. Razem z ukochanym, skorzystaliśmy z prysznica. Było nam tak dobrze, kiedy byliśmy sami. Nigdy nie chciałabym mieszkać bez moich dorosłych podopiecznych, jednak czasami czułam się nieswojo- najstarszy syn czytał w myślach, córka przewidywała najróżniejsze sytuacje, a to oznaczało, że mogła zobaczyć także moje plany dotyczące Carlisle'a. Z moimi pociechami czułam się raźniej i miałam poczucie wartości. Spełniałam się jako matka.

***
    Włożyłam na siebie czerwoną, krótką sukienkę i czarne szpilki, a włosy rozpuściłam. Carlisle powtarzał, że w takiej wersji bardzo mu się podobam. Nic dziwnego, że poprosił Rosalie o pomoc w wybieraniu sukienki. 
   Zza rogu wyłonił się blondyn w czarnych spodniach i czerwono-białej koszuli, którą usiłował zapiąć. Przewróciłam oczami. Podbiegłam do przystojniaka i pomogłam mu w rozszyfrowaniu guziczków. 
  -Ślicznie wyglądasz, kochanie-szepnął do mojego ucha i wtulił głowę w moje włosy. W szpilkach byłam o te kilka centymetrów wyższa i sięgałam do jego ramienia. Objął mnie ostrożnie, jakbym była ze szkła. Ja zaś położyłam dłoń na jego torsie, przez co lekko zadrżał. 
-Jesteś piękny- stwierdziłam dotykając jego twarzy. Spojrzał głęboko w moje oczy. 
-Kiedy patrzę w twoje oczy, świat przestaje dla mnie istnieć, bo jesteś przy mnie- uśmiechnęłam się czule. Często zastanawiałam się, dlaczego jest takim romantykiem. Nie znałam drugiego takiego mężczyzny. Byłam dumna, że to właśnie ja jestem jego żoną, jednak i tak nie zasługiwałam na to, by darzył mnie tak ogromną miłością. 
-Kocham cię-uniosłam lekko głowę- skradłam mu kilka pocałunków, co najwyraźniej go uszczęśliwiało. Kiedy widziałam uśmiech mojego małżonka, samej chciało mi się śmiać. Dziękowałam Bogu za Carlisle'a. Jest moim wybawieniem. 
-Ja ciebie też, skarbie. Jesteś moim największym skarbem, wiesz? -podał mi mój sweterek. Wtuliłam się w niego i ruszyliśmy przed siebie. 
    Na dole wziął mnie na ręce, żebym nie pomoczyła się. Zaniósł mnie do motorówki. Usiadłam na skórzanym białym fotelu. Położyłam buty męża obok siebie. Czas rejsu nie trwał długo. Kiedy dotarliśmy na ląd, kierowaliśmy się na plac św. Marka. 
    -Zabieram cię do opery, kochanie- przyciągnął mnie do siebie, przy czym przełożył kosmyk moich ciemnych włosów za moje ucho. -Tak na marginesie... Jak ci się podoba Wenecja? -uniósł jedną brew czekając na odpowiedź. Zamiast niej posłałam mu ciepły uśmiech i zaczęliśmy się śmiać w tym samym momencie.
   Do moich nozdrzy dobiegało słonawe powietrze. Po placu krzątało się wielu ludzi. Wszystko było urocze. Pomimo, że było już ciemno, latarnie się paliły, ale na szczęście nic nas nie zdradziło. Gdy Carlisle oświadczył mi, że wybieramy się do Włoszech, pomyślałam o straży w czarnych pelerynach. Nawet teraz wzdrygnęłam się. Nie miałam przyjaznych doświadczeń z Volturi. Widziałam już, jak wiele osób krzywdzą. Jednak jesteśmy wampirami i mamy zabijać ludzi. Z krwi i kości. Z bijącym sercem. Tak bardzo się cieszę, że to Carlisle mnie uratował. Inaczej moje życie mogłoby wyglądać, jak życie innych wampirów.
   Na samą myśl, poczułam się... hmm? niezręcznie? Wtuliłam się mocniej w blondyna, który prowadził mnie do opery. Mogłabym przyrzec, że po drodze każda kobieta zwracała na niego uwagę, a na mnie patrzyły, jakby chciały powiedzieć: "Żałuj, że się urodziłaś". Mężczyzna obok mnie nie zwracał uwagi na żadną z dziewcząt, co sprawiało, że czułam się szczęśliwa.
      Obejrzeliśmy bardzo piękną sztukę-o miłości-cały Carlisle. Mój małżonek postanowił wybrać się gondolą w kilka miejsc, które koniecznie musiał mi pokazać. Byłam zadowolona, że to nie ja muszę go namawiać na zwiedzanie.
      Pomógł mi wsiąść do gondoli, w której podziwiałam wszystko dookoła; piękną architekturę, śliczny kolor wody. Atmosfera  była bardzo romantyczna, pomimo że nie odzywaliśmy się do siebie. Wystarczała nam swoja obecność. Gondolier stojący z tyłu łodzi, śpiewał...
     -Kocham cię-wyszeptałam. Blondyn ujął moją dłoń w swoje i zaczął ją głaskać.
-Kocham cię-odpowiedział. Na jego twarzy widziałam uśmiech, więc sama się uśmiechnęłam.
       Odwróciliśmy się w kierunku mężczyzny śpiewającego za nami i ze zdumienia otwarłam usta. Carlisle również nie ukrywał zdziwienia-patrzył to na niego, to na mnie...
       Na płaskim podeście stał Marek Volturi....