niedziela, 19 maja 2013

Rozdział 4 
 Ocalenie 

Carlisle: 
   Tego dnia w szpitalu panował okropny tłok. Na korytarzu stali pacjenci wraz ze swoimi rodzinami, sale były przepełnione. Wszyscy pracownicy szpitala żyli tragedią Esme, która wczorajszego wieczoru dowiedziała się, że jej synek zmarł. Musiał to być ogromny cios dla niej, ponieważ wybiegła z poza terenu ośrodka. Do dziś nikt nie wie, gdzie jest. Bardzo się o nią martwię... Wczoraj, kiedy urodziła byłem zobaczyć, jak się czuje, lecz spała. Wpatrywałem się w nią około godziny... Jest taka piękna... Postanowiłem jej poszukać. Byłem wszędzie; na wybrzeżu, w lesie, w mieście! Nigdzie jej nie ma, a co najdziwniejsze nikt nie zdołał jej zatrzymać. 
  Nie potrafiłem wytrzymać, ani godziny dłużej w pracy, ale zmusiłem się do tego. W każdej chwili do szpitala mogły przyjść jakieś wieści o Esme. To nienormalne, że tak się o nią troszczę, ale pomiędzy nią, a mną jest jakaś dziwna moc, więź. Zazwyczaj mówi się, że to miłość, ale czy w moim przypadku to jeszcze możliwe? Czy mogę się zakochać? Sam nie jestem w stanie ocenić, co czuję do tej pięknej istotki... W duchu modlę się, aby to nie była miłość, ale... Dlaczego? 
  Szedłem szybkim krokiem przez korytarz, podążając do mojego gabinetu. Cały czas myślałem o wydarzeniach wczorajszego dnia. Z rozmyśleń wyrwał mnie przestraszony, męski głos. 
    -Doktorze Cullen! -Zawołał, a ja się odwróciłem. Był umięśniony, a obok niego stało jeszcze dwóch osiłków. Zakryłem usta dłonią. Rozmówca trzymał na rękach Esme! Nieprzytomną Esme! Gdybym mógł skakałbym z radości, lecz  powstrzymałem się. Wziąłem głęboki oddech i podszedłem bliżej. Nawet śpiąca, moja Anielica wyglądała tak pięknie. Spojrzałem na trzech mężczyzn po czym ponownie wbiłem wzrok w kobietę. Spoglądałem na nią z troską, co chyba zdziwiło ludzi stojących przede mną. Wyszeptałem jej imię. Nikt tego nie usłyszał, ponieważ było to niesłyszalne dla ludzkiego ucha. 
   -Chyba nie żyje. -Odezwał się nieśmiało mężczyzna, który ją trzymał. Pomyślałem, że to nie możliwe, ponieważ słyszę bicie jej serca. Uderza bardzo powoli, bardzo cichutko, ale jest nadzieja. Momentalnie podniosłem głowę i przeszyłem wzrokiem trzy osoby. Nagle nie słyszałem już nic... NIC! Nie ma już Esme! Starałem się być spokojny, moje oczy zrobiły się suche, co oznaczało, że płaczę. Szalałem z rozpaczy. Spostrzegłem, że obok nas przechodzi pielęgniarka. 
   -Siostro, mamy tu pacjentkę. -Powiedziałem drżącym głosem. Dopiero teraz zrozumiałem, że tak bardzo ją kocham... Jednak kocham kogoś. KOCHAM JĄ! 
 -Ale przecież  ona nie żyje... -Odezwał się blondyn stojący po prawej stronie mojego poprzedniego rozmówcy. 
-Siostro... Zabierzcie ją do... -głos mi się łamał, ale w porę zdążyłem się opanować- do kostnicy.
    Rudo włosa pielęgniarka skinęła głową i zniknęła za rogiem. Po dłuższej chwili pojawiła się z noszami i kazała położyć na nie Esme. Przymknąłem powieki, żeby po chwili je otworzyć. Gdy to uczyniłem " moja ukochana" leżała już na noszach i zniknęła wraz z pielęgniarką. 
  Najchętniej rzuciłbym się z mostu, utopiłbym się, ale to na nic. Próbowałem tak kiedyś- siedziałem pod wodą przez cały dzień, lecz wampirom nie tak łatwo jest się zabić. Chciałem wybiec, musiałem zachować spokój i poprosić wybawicieli Esme do gabinetu. 
   -Zapraszam do gabinetu, jeśli można. -Powiedziałem cicho, bojąc się, czy w ogóle ktoś mnie usłyszy, ale moje obawy były na nic. Odwróciłem się na pięcie i przemierzałem korytarz w kierunku gabinetu. Słyszałem kroki jednego z mężczyzn. Zapewne pozostała dwójka została. 
   Otworzyłem drzwi i przepuściłem mężczyznę, po czym sam wszedłem do pomieszczenia i zająłem miejsce za biurkiem. Wskazałem gestem ręki na krzesło przeciw stołu, a gość zajął miejsce. 
   -A więc...-chrząknąłem- kiedy ją znaleźliście? 
-Dziś rano. -Odpowiedział niepewnie przybysz. 
-W jakich okolicznościach? -Zapisywałem, to co mówi w dokumentach. 
-Leżała na brzegu morza. Prawdopodobnie rzuciła się z klifu, bo na jednym z nich znaleźliśmy kawałek jej sukni. 
-Oddychała wtedy? 
-Nie... -Powiedział, a ja to zapisałem na papierze. -To znaczy-dodał pospiesznie- zakaszlała, gdy udzielałem jej pomocy, ale później już nie oddychała, nie słyszałem tętna, ani oddechu. 
-Dobrze. Rozumiem. Dziękuję panu bardzo. -Powiedziałem speszony, a mężczyzna wstał i wyszedł. 
   Zagłębiłem dłoń we włosach. Po chwili wstałem i zatrzasnąłem za sobą drzwi. Moim celem była kostnica, która znajdowała się w piwnicach szpitala. Za pomocą pielęgniarki odnalazłem pokój, w którym była Esme. Słyszałem tylko jedno bicie serca- pielęgniarki. Poza tym zero żywych dusz. Wszedłem do pokoju. 
    Pachniało tu bardzo nieprzyjemnie, a ja, jako wampir dostrzegałem to jeszcze mocniej. Oprócz tego było tu bardzo zimno. 
   Spostrzegłem sylwetkę na metalowym stole przykrytą białym prześcieradłem. Podszedłem bliżej i ściągnąłem niżej prześcieradło. Ujrzałem twarz Esme. Po chwili usłyszałem coś niepokojącego. Jakby... Hm... Płynącą krew w żyłach, lecz nie była to krew pielęgniarki, ponieważ widziałem, że wyszła. Ta krew pachniała tak słodko... Zamknąłem oczy i usłyszałem cichutkie bicie serca. Takie samo, jak na korytarzu! To było serce Esme! Czyli, że ona jednak żyje, cieszyłem się. Słyszałem, że jej serce bije coraz ciszej. 
   Wiem, że tego chcesz, Carlisle. Wiem, że chcesz ją uratować, ale nie bądź egoistą. Pomyśl, czy ona chce żyć.... Zadręczałem się pytaniami, ale nie miałem czasu. Obejrzałem się wokół, by upewnić się, czy nie ma nikogo w pobliżu, ale nikogo nie dostrzegłem. Przybliżyłem się do szyi Anielicy. Jeszcze chwilę się zastanawiałem, czy zdołam się opanować. Nie miałem na to czasu i wbiłem kły w jej szyję. Unosiła się z bólu. Przestałem. Spojrzałem na nią. Moje nogi poniosły mnie pod ścianę. Opadłem na podłogę i zagłębiłem głowę w kolanach. Dopiero teraz dotarło do mnie, co zrobiłem! Ty egoisto! Ty podły egoisto! 
   Słyszałem jej jęki. Postanowiłem, że zabiorę ją do domu, lecz wpierw udałem się do recepcji i poprosiłem o kilka dni wolnego. Udało się bez problemowo. Powróciłem do kostnicy. Popatrzyłem, jak ona cierpi i wziąłem Esme na ręce. Skierowałem się do tylnego wyjścia. 
   Tego dnia lało, jak od kilku miesięcy. W wampirzym tempie przebiegłem do mojego domu. Położyłem moją ukochaną na łóżku, w sypialni. Patrzyłem, jak bardzo cierpi. Nienawidziłem siebie za to. Przemieniłem ją w potwora. 
  -Przepraszam, kochana. Tak bardzo przepraszam. Obiecuję, że ten ból minie.Wytrzymaj jeszcze kilka dni. Przepraszam, przepraszam. -Mówiłem do niej, bowiem wiedziałem, że mnie słyszy. Najbardziej dziwiło mnie to,że nie krzyczy, jak inne wampiry podczas przemiany. Wiła się z bólu na moim łóżku. Jej ciało wygięło się w łuk. 
__________________________________________________
Rozdział czwarty już napisany. Przepraszam za moją nieobecność. Chciałabym Wam serdecznie podziękować za komentarze- uwierzcie dodają mi wiele siły i jestem bardzo dumna z nich. Nawet, kiedy ktoś mnie krytykuje, ponieważ jestem amatorem i chcę wiedzieć, co robię źle. Mam nadzieję, że i pod tym rozdziałem nie zabraknie komentarzy. Jeszcze raz wielkie dzięki ;* Kocham Was! Postaram się dodać kolejny rozdział jeszcze w tym tygodniu, ale niczego nie obiecuję, bo mam dużo nauki. Czekam na Wasze kolejne rozdziały.
Pozdrawiam i miłego tygodnia. 
PS. Myślę, że jakoś przetrwam poniedziałek, dla mnie to najgorszy dzień tygodnia.  
PS. 2 Jeśli macie jakieś propozycje lub polecacie swoje blogi to piszcie. Postaram się dodać zakładkę, w której będziecie mogli to pisać, na razie piszcie pod tym postem :) 
PS. 3 Nie zapomnijcie o asku  http://ask.fm/Carlesme4 

piątek, 10 maja 2013

Rozdział 3
Wolność

Esme:
   Weszłam do kamienicy, w której mieszkała moja przyjaciółka, Kate i po chwili stałam już przy drzwiach od jej mieszkania. Nie wiem, dlaczego, ale na mojej twarzy gościł uśmiech. Chciałam już sobie pójść, gdy nagle drzwi się otworzyły, a w progu stanęła Kate.
   Niska blondyneczka o błękitnych oczach i różowiutkich ustach. Była śliczna, niczego jej nie brakowało. Figurę również miała idealną. Rozdziawiła usta na mój widok.
   -Esme, co ci się stało? Co ty tu robisz? -Zapytała. -Też miło mi cię widzieć, kochana. -Uśmiechnęłam się. -Byłam na spacerze i się pobrudziłam... -Marna wymówka, ale na szczęście moja przyjaciółka nie była na tyle rozumna, aby wiedzieć, co ukrywam.
 -Mogę u ciebie troszkę pomieszkać? -Spytałam.
-No pewnie, że tak. Wejdź, rozgość się. Zrobić ci herbaty?-Była natarczywa.
-Nie, pójdę się odświeżyć. Wyglądam okropnie. -Powiedziałam, a moja przyjaciółka przeszyła mnie ponownie wzrokiem.
-Poczekaj, może dam ci moją sukienkę ?Ta jest bardzo brudna. -Zaakcentowała wyraźnie ostatnie słowo.
-Jeśli to nie problem. Obiecuję, że ci ją oddam i wypiorę.
-Daj spokój. -Powiedziała odchodząc do pokoju, w którym była szafa  i powróciła z białą sukienką w czarne groszki. Była śliczna.
-Trzymaj. -Podała mi ją i wskazała gestem ręki na łazienkę. Ruszyłam w tamtym kierunku i wyszłam po dwudziestu minutach, odświeżona i nareszcie czysta. Nagle przystanęłam, bo zakręciło mi się w głowie.
  -Esme... -Usłyszałam szept Kate. -Esme! Co ci jest!? Słyszysz mnie?! -Biegała obok mnie.
-Katie, wszystko w porządku. Zakręciło mi się w głowie, bo jestem zmęczona.
-Kobieto, połóż się, zaraz zrobię tobie coś do jedzenia. Mam wczorajszy obiad, albo nie, zrobię ci kanapki! Co ty na to? -Przykucnęła obok mnie, kiedy ja usiadłam na sofie.
-Obojętnie mi, ale faktycznie, zjadłabym coś.
-Dobra, to może rosół, bo mam, a ty się źle czujesz...
-Dobrze, może być rosół.
   Katie odsunęła się ode mnie i poszła do kuchni otwartej na salon. Stała do mnie odwrócona plecami i opowiadała o czymś... Było mi miło, że to ja nie musiałam mówić. Moje zawroty głowy ustały, lecz teraz zabolał mnie brzuch i zrobiło mnie się nie dobrze. Nie wytrzymałam, przerwałam rozmowę mojej przyjaciółki i wybiegłam do łazienki... Zaczęłam wymiotować, ale nawet nie zorientowałam się, kiedy przyszła Kate.
  -Co ci jest?-Spytała zrezygnowana.
-Nic. Na prawdę, nic. Jestem wymęczona.
-Oj, daj spokój! Od wymęczenia chyba nie zbiera ci się na wymioty. Chodź, połóż się.
   Po tych słowach powędrowałam do salonu i opadłam na kanapę. Katie przyniosła jakiś koc i przykryła mnie nim.
  -Zaraz rosół będzie dobry. To ci pomoże... Na ból brzucha!Dziewczyno!
-Co? -Spytałam, bo moja przyjaciółka skamieniała. -No co?
-Może ty jesteś.. w ciąży? -Wybuchnęłam śmiechem, gdy to powiedziała. W końcu tak bardzo chciałam mieć dziecko, lecz nigdy nam się nie udawało. Poza tym, tylko ja chciałam być matką, Charles twierdził, że jemu dziecko do szczęścia nie jest potrzebne... Tak bardzo mnie bolą jego słowa. Myślę, że gdybym miała takiego maluszka moje życie, by się zmieniło. Może mój mąż byłby dla mnie wyrozumialszy, lepszy.... Nie wiem. Wiem, iż pragnę mieć takie maleństwo w swoich objęciach i tulić je do snu.
  -Esme! Słuchasz mnie?
-Przepraszam, zamyśliłam się. Co mówiłaś?
-Kiedy ostatni raz miałaś miesiączkę?
-Czy ja wiem... -policzyłam na palcach- powinnam mieć... 10 dni temu! -Zawołałam radośnie. To cud! Istny cud! Zostanę mamą.... To możliwe! Słone krople poleciały mi po policzkach, a Kate otarła je swoimi wargami, gdyż gratulowała mi tego, że jestem w ciąży.
   -Słuchaj, zupa jest już gotowa. Myślę, że powinnaś ją zjeść i przespać się. Wyglądasz potwornie, kochanie. -Stwierdziła, kiedy już ochłonęłam.
Trzy tygodnie później
...
     Nadal nie wierzyłam, że zostanę mamą, to było wspaniałe uczucie. Pewnego razu Katie wróciła z zakupów podekscytowana. 
   -Coś się stało? -Zapytałam. 
-Tak! Nie uwierzysz co! Byłam na rynku i spotkałam Charlesa. Zupełnie o nim zapomniałyśmy. Powinnaś prędko do niego biec i obwieścić mu, że będzie tatą... -Po usłyszeniu tych słów uśmiech zszedł mi z twarzy i zakręciło mi się w głowie. Ona miała racje, prędzej czy później musiałam wrócić do domu. Podejrzewam, że Charles niezbyt przejmował się tym, że zniknęłam. Poza tym nie mogłam siedzieć na głowie mojej przyjaciółce. Zdecydowanie NIE! 
  Pożegnałam się z Katie i poszłam do mojego domu. Tak bardzo się bałam, gdy położyłam dłoń na klamce...W końcu nacisnęłam na nią i popchnęłam drzwi.Nie słyszałam, aby mój mąż był w pobliżu, dlatego powędrowałam do salonu i skuliłam się w fotelu. Mój mąż zapewne spał, ponieważ słyszałam głośne chrapanie z sypialni. 
   Miałam nadzieję, że nie zauważy mnie  fotelu, lecz to była nadzieja. Jedna, marna nadzieja. Po jakimś czasie, którego nie potrafię stwierdzić, usłyszałam czyjeś kroki od tyłu. To był on. Słyszałam charakterystyczne warknięcia. Pokrótce wszystko ucichło. Byłam pewna, że zobaczył mnie i zacisnęłam powieki i pięści. 
   -O... Królewna wróciła! -Zaśmiał się gardłowo. Po chwili poczułam, że szarpie mnie za włosy. Zaczęłam krzyczeć i błagać, aby przestał. 
  -Charles, nie! 
-Z kim spałaś?! Louis, John, Jack, a może ktoś inny?! 
-Nie, Charles! Zostaw mnie. Nie zdradziłam cię! Byłam u Kate! Zostaw, błagam! Zrobisz krzywdę naszemu dziecku... -Po dwóch ostatnich słowach puścił mnie i spojrzał na mnie. 
-Dziecku? 
-Tak. Jestem w ciąży... -Spuściłam głowę. 
-Z kim? 
-Z tobą. 
-Acha. 
Dziewięć miesięcy później
   Urodziłam zdrowego, pięknego synka. Odpoczywałam teraz po sześciu godzinach porodu na szpitalnym łóżku. Byłam pewna, że mój synek jest pod dobrą opieką. Zasnęłam. 
  Nie wiem, ile czasu spałam. Kiedy się obudziłam stał nade mną lekarz, który przyjmował poród. Uśmiechnęłam się na jego widok, lecz on wydawał się być smutny. Przeczuwałam, że coś się stało. 
   -Coś się sta... stało? -Zapytałam niepewnie. 
-Pani syn... On... Pani synek zmarł. -Wykrztusił to, a ja poczułam, jak wali mi się świat. Co to miało znaczyć? To nie możliwe. Nie on! Nie moje maleństwo, na które tak długo czekałam. Tylko nie on. Rozpłakałam się, a doktor mnie przytulił po czym odszedł. 
  Co? Jak???? Moje oczy naszły mgłą łez. To nie możliwe... 
 Nie chciałam stracić czasu i wygrzebałam się z szpitalnego łóżka. Wybiegłam z sali chcąc wydostać się ze szpitala. Kiedy to zrobiłam usłyszałam wołania pielęgniarki, lecz to mnie nie zatrzymywało. Nie ma mojego dziecka, nie ma mnie. Dla kogo niby mam żyć?! Nie chcę takiego życia... 
  Wybiegłam ze szpitala. Nic nie widziałam. Tego dnia deszcz lał, jak z cebra, co utrudniało mi wszystko. Co chwilę się potykałam, upadałam i okaleczałam w bose stopy. Czułam, jak moje włosy wieją na wietrze i było mi z tym dobrze. Moje ciało przeszywał chłód. W końcu przebiegłam las i stanęłam nad urwiskiem, nad klifem. To było jedyne wyjście... ŚMIERĆ. Nie chcę żyć, nie mam dla kogo. Chcę być doceniana i kochana. Odsunęłam się o krok, aby zrobić rozbieg i wskoczyć w otchłań oceanu. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa, zaczęłam drżeć. Ziemia pode mną  zaczęła się kruszyć i spadać do morza... A ja również spadłam,ale w ostatniej chwili chwyciłam jakąś gałąź. Zaczęłam wołać o pomoc, lecz tu mnie nikt nie usłyszy. To koniec, sama tego chciałam. Teraz giń. Strać wszystko. 
   Moje ręce nie mogły już wytrzymać. Poczułam na dłoniach bąble. Próbowałam się podciągnąć, ale byłam zbyt zmęczona, wykończona... Nic już nie widziałam. Nagle moje dłonie wyślizgnęły się i zaczęłam frunąć. Ja latam. Teraz już nie muszę się niczego obawiać, niczym martwić. Jestem wolna i jeszcze dziś dołączę do mego ukochanego synka i będę zsyłać ludziom pokój z góry. Leciałam bardzo krótko, już nie krzyczałam. Ekscytowałam się tą chwilą. Zdrowy na umyśle człowiek próbowałby się ratować, nie ja. I tak już nie ma dla mnie ratunku. Moje ludzkie życie się zakończyło,a raczej zakończy lada moment. Ostatni raz westchnęłam i wypuściłam powietrze po czym uderzyłam w lodowatą taflę wody. Fale rozbijały się o brzeg... Nagle poczułam, jakby coś rozpalało moje ciało, jakby ktoś wbił w nie tysiące igieł. W każdą wolną przestrzeń... I później już nie czułam nic. Totalna pustka, zarówno jak i w ciele,tak i w głowie. Co dalej? 
________________________________________________
Omomomomomo!!! Jestem mega zadowolona z tego rozdziału i chciałabym Wam podziękować za komentarze(ale proszę o więcej :) ). Dziękuję Wam za wszystko. Mam nadzieję, że ktoś jeszcze to czyta. Przede wszystkim chciałabym podziękować mojej przyjaciółce, Oliwci 

http://oliwia121212.blogspot.com/2013/04/nowe-zycie-do-czasu.html

wtorek, 7 maja 2013

Rozdział 2
Spotkanie

Esme:
  Biegłam nie wiedząc, dokąd zmierzam. Dla mnie ważne było to, że uwolniłam się od tego cholernego życia. Tylko pozostaje pytani. Co będzie, jeśli teraz będzie jeszcze gorzej?
  Zadręczałam się pytaniami, które nie miały sensu.Na szczęście na ulicy nie było zbyt wielu przechodniów, co mnie cieszyło. Wkrótce wbiegłam do lasu, gdzie nikt nie mógł mnie znaleźć. Osoba zdrowa na umyśle nie przychodziłaby po ciemku do lasu! Tylko, że byłam wykończona psychicznie. Codziennie było to samo, musiałam w końcu coś z tym zrobić.
  Nie wiedziałam, ile czasu upłynęło, może pięć godzin, może pięć minut. Chyba zasnęłam, bo kiedy otworzyłam oczy było już jasno. Odetchnęłam po czym rozejrzałam się wokół, nikogo nie było. Wstałam i otrzepałam sukienkę od liści i błota po czym niepewnym krokiem przeszłam kawałek. Trochę zajęło mi odszukanie drogi powrotnej, ale na szczęście sobie poradziłam. Dziwiło mnie to, że kiedy wyszłam na bardziej zaludnioną uliczkę wszyscy mnie obserwowali! Chyba nie było osoby, która na mnie nie spojrzała.
   Przystanęłam przy małym, zielonym budynku.Z neonu wyczytałam, że sklep nazywa się " Merina". No tak, ubrania dla kobiet... Kiedy chciałam odejść przez przypadek zobaczyłam swoje odbicie w ogromnej szybie. Nie dziwiło mnie już, dlaczego ci wszyscy ludzie się na mnie patrzą. Wyglądałam, jak siedem nieszczęść!W potarganych włosach miałam liście, ręce i nogi były brudne od błota, niegdyś biały sweterek już nie był biały, a kremowa sukienka była brązowa! To była jakaś masakra. Do tego białe baleriny stały się czarne.
   Szybko schowałam się w mniej zaludnioną uliczkę i nie zwracałam uwagi na ludzi. Patrzyłam na moje stopy   , nie widziałam, gdzie idę. Wpadłam na jakąś osobę. Spodziewałam się, że powie: " Uważaj, jak chodzisz", ale nic takiego nie nastąpiło. Podniosłam głowę, aby zobaczyć moją ofiarę.
   Był to blond włosy mężczyzna, o miodowych oczach i śnieżnobiałym uzębieniu. Widziałam go pierwszy raz, ale miałam wrażenie, że skądś znam tego człowieka... Chyba nie mógł być człowiekiem, bo był taki piękny... Ach... Zadziwiała mnie jego blada cera.
   -Wszystko w porządku? -Powiedział spokojnym tonem. To była muzyka dla moich uszu... Serce zabiło mi mocniej. Nie wiedziałam, co powiedzieć.
-Tak, przepraszam, ale zagapiłam się.-Wyjąkałam.
-Nic nie szkodzi pani...  ?
-Esme Platt.
-Carlisle Cullen. -Podał mi dłoń, a ja ją uścisnęłam. Była lodowata! Nigdy nie spotkałam się  z czymś takim. -My się chyba znamy, prawda pani Platt? -Spytał. Nagle mnie olśniło. Kiedy miałam 16 lat i złamałam nogę, on mnie uratował! Pamiętam z tego dnia wszystko. Jak mogłam zapomnieć, kto to?!
-Tak, to dzięki panu moja noga jest sprawna. Jeszcze raz dziękuję. -Nawet nie spostrzegłam, że cały czas się przy nim uśmiechałam. Nagle mężczyzna podniósł rękę i wskazał na mój opatrunek. Nie przywiązywałam do niego wagi, kiedy to " oglądałam się" w szybie, ale zapewne musiał być brudny.
-Coś się stało?
-Upadłam na szkło.
-Teraz mam dyżur w szpitalu więc może pójdzie ze mną pani? Zobaczę, czy wszystko w porządku. -To była najlepsza propozycja jaką, kiedykolwiek usłyszałam. Musiałam się zgodzić.
***
  -Na szczęście nic poważnego się nie stało.Miałaś szczęście, ale było blisko tętnicy. -Powiedział, a później zakrył sobie usta dłonią. 
-Mogę tak mówić? 
-Oczywiście, nie ma problemu. 
-No dobrze, to chyba wszystko. Zmień ten opatrunek za kilka godzin. Rana nie powinna krwawić, ale gdyby jednak to wiesz, gdzie mnie szukać. 
-Dobrze. Jeśli coś będzie nie tak zgłoszę się. Miłego dnia. -Uśmiechnęłam się na pożegnanie po czym wyszłam z gabinetu. Byłam wniebowzięta. To było najlepsze, co mogło mi się przytrafić w ciągu kilku miesięcy. Wiedziałam, gdzie teraz pójdę... 

Carlisle: 
  Nie wiem, co się ze mną stało, kiedy byłem w towarzystwie Esme, ale chyba zwariowałem. Nie byłem tak szczęśliwy od wielu lat. Najlepsze jest to, że nie schodził jej uśmiech  z twarzy podczas wizyty u mnie. Poza tym Esme jest taka piękna... Aż niemożliwe, że jest człowiekiem, a jednak... Jest człowiekiem. 
  Wiem jedno- ta kobieta sprawiła, że dziś będę miał dobry humor, co mi się rzadko zdarza. To jest takie wspaniałe. Fale oczyszczenia, coś innego. Ale przecież widziałem obrączkę! Nie mogę sobie zaprzątać tym głowy... Ona ma męża. Tek facet musi być najszczęśliwszym mężczyzną na ziemi. A ja? Czy się kiedyś zakochałem? Czy poczułem miłość? Nie. Tak bardzo pragnę kogoś, kto mnie zrozumie. Edward jest wspaniały, lecz też ma swoje sprawy... Tak bardzo bym chciał, aby wrócił do mnie. To mój syn, którego kocham. Pozwoliłem mu odejść, ponieważ nie miałem wyboru... To jego życie. 
  Musiałem wrócić do pracy i zajać się pacjentami. Na korytarzu siedziało mnóstwo osób, a musiałem jeszcze zrobić obchód. Uchyliłem więc drzwi. 
  -Zapraszam. -Powiedziałem po czym uniosłem w górę dane pacjenta,które trzymałem w ręku. Z krzesełka wstał pewien mężczyzna. 
-Pan John Prescot? 
-Tak. 
-Proszę do gabinetu. 

_____________________________________________________________
Na samym początku chciałam Wam podziękować za komentarze w poprzednim rozdziale. Dają mi wenę i siłę do dalszego pisania. Wiem, że rozdział krótki, ale coś dzisiaj nie miałam za dużo tej mojej weny :) No cóż... Obiecuję, że kolejny rozdział będzie lepszy i dłuższy. Teraz zapraszam do komentowania!!!