wtorek, 11 lutego 2014


   Rozdział 7

Esme

      Usłyszałam kroki Edwarda. Carlisle puścił moją dłoń zrywając się, żeby otworzyć naszemu synowi drzwi. Po drodze rozmawiali ze sobą szeptem, ale moje wampirze zmysły pozwoliły mi rozszyfrować, co chłopcy mówią. Edward wypytywał o okoliczności w jakich spotkaliśmy Marka. Na samą myśl o nim wzdrygnęłam się. Pomyśleć, że jeszcze dzisiaj spotkam się z peleryniarzami, a wśród trójcy jest Marek. Carlisle opowiedział mi o Didyme. To straszne, że zabił ją rodzony brat...
    Z zamyśleń wyrwało mnie chrząknięcie syna. Ucieszyłam się na jego widok, dlatego wstałam i wtuliłam się w miedzianowłosego. Jego zapach uspokoił mnie; był taki znajomy, poczułam się jak w domu.
    -Edwardzie, jak dobrze że już jesteś-położyłam mu dłoń na policzku.
-Ja też się cieszę, że cię widzę, ale trzeba działać... -mówiąc to spojrzał na Carlisle'a. Ten stał nieruchomo wbijając wzrok w podłogę. -Co Alice strzeliło do głowy!-podniósł głos.
-Synu, nie możesz obwiniać Alice. Ona wie, jak ma postępować.
-Przepraszam. Boję się o nią-wyrwał się z mojego uścisku podchodząc do mojego męża. Ja usiadłam na skraju łóżka.
-Jak my wszyscy-podsumował Carlisle. -Nie ma czasu do stracenia. Powinniśmy już ruszać.
     Droga do Voltery nie była taka długa, jak myślałam. To wszystko mnie przytłaczało i chciałam, żeby już  było dobrze. Chciałam już być w domu nie musząc martwić się o Alice, Edwarda czy resztę rodziny.
     Jęknęłam na widok zamku, w którym była moja córka, Marek, Kajusz i Aro... Te grube mury mnie odstraszały. Nawet zwykły turysta, który akurat przechodziłby obok, wzdrygnąłby się. Nikt nie potrafi zliczyć, ile osób tutaj zabito.
      -Esme... Wszystko w porządku?-ten dźwięczny głos sprawił, że ugięły się pode mną kolana. Miałam to szczęście, że u mego boku stało dwóch mężczyzn.
-Carlisle, obiecaj, że mnie nie zostawisz w tym zamku. Obiecaj, że nikt nas nie rozdzieli.
-Nie bój się, nikt nas nie rozdzieli. Aro to mój przyjaciel, nie naraziłby nas na niebezpieczeństwo.
     Ukochany uchwycił moją dłoń, a Edward przysunął się bliżej mnie. Zza rogu wyłoniła się postać. Światło padało pod takim kątem,  że widoczna była tylko jej sylwetka; niska kobieta, jak się później okazało-blondynka. Była ubrana w czarną sukienkę i powitała nas szerokim uśmiechem. Jej serce biło. Dało się usłyszeć rytmiczny stukot i krew płynącą w jej żyłach. Była zbyt piękna  jak na człowieka i zapewne tylko dlatego Aro ją wybrał. Trzeba przyznać- największym zamiłowaniem wampira są wojny i kobiety. Nawet mała Jane idealnie z nim kontrastuje.
     -Witajcie! Aro mówił, że dziś przyjadą ważni goście. Przygotowano już sypialnie dla was. Przepraszam. Gdzie moje maniery. Stacy Axis-podeszła do każdego z nas i  ścisnęła dłoń. Nie mogła oderwać wzroku od Edwarda, ale on nic sobie z tego nie robił.
-Szanowny Aro się pomylił. Przyjechaliśmy tylko na dzisiaj i nie potrzebujemy sypialni-mówił Carlisle zważając na słowa.
-Oh. Z tego, co wiem mojemu panu bardzo zależy na tym spotkaniu. Nie będzie zadowolony...
-Naprawdę przyjechaliśmy tylko w odwiedziny. Nie potrzebne nam sypialnie.
-No dobrze. Zaprowadzę was do Aro -uśmiechnęła się sztucznie po czym gestem ręki zaprosiła naszą trójkę do zamku.
    Panował tu chłód,  ale wampirom to nie przeszkadzało. Zeszliśmy drewnianymi schodami do podziemi. Później przeszliśmy długim korytarzem, gdzie było mnóstwo obrazów. Przed nami szła Stacy. Blondynka szła kuszącym krokiem chcąc zwrócić na siebie uwagę mojego syna, jednak ten zupełnie nie zwracał na nią uwagi. W pewnym momencie... Można powiedzieć, że się wściekła, ale nie chciała tego pokazać gościom. Zapewne gdyby nie dar Edwarda, nawet by nie wiedział, że podoba się tej kruchej dziewczynie...
    -Tutaj was zostawię-powiedziała i otworzyła przed nami drzwi do marmurowej sali.
Tu zdawało się być jeszcze zimniej niż w korytarzach. Marmurowy parkiet lśnił, piękny żyrandol zwisał z sufitu, a na trzech tronach siedzieli Aro, Marek i Kajusz. Wyłapałam złośliwy uśmieszek Kajusza. Marek za to wpatrywał się we mnie, jakby czytał książkę. Na jego twarzy wyczytałam skupienie. Ale zaraz...Gdzie jest Alice?
     -Witaj Aro-odparł Carlisle.
-Jakże się cieszę, że was widzę w moich skromnych progach- przegarnął dłonią powietrze chcąc pokazać nam "swoje skromne progi".
-My też się cieszymy. Zdziwiliśmy się, kiedy zobaczyliśmy w Wenecji Marka.
-Ale było to bardzo przyjemne spotkanie-wtrącił Marek spoglądając na mojego małżonka. -Prawda?
-Owszem...
-Nie przyjechaliśmy na dłużej. Chcieliśmy zabrać Alice i wyjechać do domu-Edward bez żadnego problemu wyznał Aro to, co myślał.
-Alice, kochanie...
     Zza progu wyłoniła się moja córka ubrana w czarną szatę. Spoglądała na nas spode łba. Zakryłam usta dłonią widząc ją w takim mizernym stanie. Co oni z nią zrobili?! Krzyczały moje myśli. Carlisle też nie ukrywał zdumienia. Edward czytał z jej myśli, więc tylko on wiedział, co się stało.
      -Alice zdecydowała się wstąpić do naszej armii-oświadczył Kajusz.
-Nie! Kłamiesz!-ryknął mój syn wyrywając się do przodu, ale Carlisle powstrzymał go kładąc swoją dłoń na jego ramieniu. -Wiem, co ona myśli. Zmusiliście ją.
-Edwardzie, po co te nerwy? -westchnął Marek teatralnie przewracając oczami.
-Esme, skarbie, mógłbym cię prosić? Chciałbym z tobą porozmawiać. Przejdziemy się?
     Marek wstał ze swojego tronu i podszedł do mnie, i ujął moją dłoń. Znów mnie pocałował. Słyszałam za sobą warknięcie Carlisle'a. Wiedziałam, że gdyby ktoś miał jakieś wątpliwości, Edward nie pozwoliłby mi pójść na spacer z Markiem. Spojrzałam na syna i męża. Ten pierwszy skinął głową, drugi... wpatrywał się w bruneta nie spuszczając go z oka.
       -Piękny ogród-przerwałam ciszę panującą pomiędzy nami. Marek uśmiechnął się czule.
-Sulpicia o niego dba. Lubi takie rzeczy.
-Mogę o coś spytać?
-Oczywiście.
-Zmusiliście Alice do tego, żeby była z wami?-był ode mnie o wiele wyższy, dlatego musiałam unieść wysoko głowę, żebym zobaczyła, że miał zniesmaczony wyraz twarzy.
-A ty tylko o tym, kochanie-objął mnie ramieniem, próbowałam go odepchnąć, ale przytrzymał mnie.
Kopałam go i wierciłam się. Nic.
-Puść mnie!-wrzasnęłam. Edwardzie... Pomyślałam.
      Marek zbliżył się do mnie wzmacniając uścisk. Jego twarz przybliżała się do mojej, długie i ciemne włosy łaskotały mnie. Stało się. Jeden z Volturi pocałował mnie. Jego usta gwałtownie przyległy do moich warg. Poczułam twarde ukłucie. Miałam suche oczy. Kopnęłam bruneta z taką siłą, że wreszcie mnie puścił i wylądował na ziemi. Spojrzał na mnie przepraszającym wzrokiem, ale później domyśliłam się, iż chce więcej. Odwróciłam się i ujrzałam dwie postaci; Edward i Carlisle. Mój mąż patrzył na to wszystko szeroko otwartymi oczami. Miedzianowłosy ruszył w kierunku Marka i wymierzył mu siarczysty policzek, co rozwścieczyło jego przeciwnika. Zaczęła się walka. Próbowałam ich rozdzielić, ale nawet mnie nie zauważyli. Carlisle podszedł bliżej i odciągnął mnie do tyłu; nie chciał pozwolić, aby coś mi się stało.
       Gdy stanęliśmy w bezpiecznej odległości powiedziałam:
-Kochanie, ja nie chciałam. To on mnie zmusił. Nie mogłam..
         Mój ukochany przytulił mnie do siebie i pocałował z niepohamowaną pasją, przechylając mnie do tyłu. Ten pocałunek był taki znajomy. Zrobił to z miłością. Poddałam się mężowi zapominając o Bożym świecie. Nie miało znaczenia, że obok Edward z Markiem atakowali się. Cały świat stanął w miejscu, gdy otaczały mnie ramiona osoby, którą kocham. Carlisle otworzył oczy i uśmiechnął się.
-Wiem. Widziałem. Nie martw się.
           I już go nie było. Teraz odciągnął Edwarda, który wyglądał, jakby chciał uderzyć jego ojca. Powstrzymał się i odszedł zatrzymując się przy mnie. Przytuliłam go stając z tyłu.
            -Och, Esme, najdroższa. Wybacz mi-Marek spuścił głowę, ale to była tylko gra. Wiedział, że Aro będzie miał do niego pretensję i bał się swojego pana.
-Nie-szepnęłam. -Teraz chcę wrócić do domu z moją córką-rzuciłam już w kierunku moich chłopców.
              Wtargnęłam do wielkiej sali. Aro stał przy Alice, Kajusz obok niego. Siostra Edwarda nie miała jak uciec. Te szaty zdzierały z niej entuzjazm, radość, jaką zawsze Alice miała w sobie. Taka smutna dziewczynka... Nie mogłam pozwolić, by tutaj była, skoro sama tego nie chciała.
               -Marku!-warknął przywódca widząc, że dołączył do nas jego brat.
-Aro, wybacz...
-Marku, stań tutaj-wycedził przez zaciśnięte zęby nie odrywając wzroku od mojej rodziny. -Każdy popełnia błędy, jesteś moim bratem, więc wybaczam tobie.
                Do sali weszły Jane, Sulpicia i Athenodora. Najdrobniejsza z nich, Jane, była bardzo wesoła.
-Kłamca! Zabiłeś Didy...-wrzasnęłam. Stałam przed zgrają kłamców!
-Jane!-przerwał mi Aro przybierając groźny wyraz twarzy. Marek spojrzał na niego niepokojąco.
-Ból-wyszeptała dziewczyna skupiając swoją uwagę na mnie. Ostatnią rzeczą, którą zobaczyłam, był jej złośliwy uśmieszek.
                  Później moje ciało sparaliżował ogień. Upadłam na podłogę i nie mogłam się ruszyć. Czułam przeszywający ból, który przechodził od stóp do głów. Jęczałam i krzyczałam z bólu wijąc się po marmurowej posadzce.
                 -Stop!-usłyszałam głośny krzyk należący do mojego ukochanego. Jednak Jane nie przerywała tortur. Nic do mnie nie docierało. Nic już nie widziałam. Ból minął, a ja wstałam i zobaczyłam Carlisle'a rzucającego się na tę dziewczynę. Chciał mnie uwolnić od paraliżu sam przejmując na siebie cierpienie. Edward pomógł mi wstać. Spojrzałam na trójkę peleryniarzy, oni wpatrywali się w mojego męża i Jane. Carlisle krzyczał.
                     -Nie!-krzyknęłam.
-Przestańcie, błagam-po raz pierwszy Alice się odezwała. Wszyscy oderwali się od siebie patrząc na nią. -Zabijecie się! Stop.
-Wyjdźcie stąd. Ty też, mała...-Aro nie dokończył widząc moje spojrzenie. -Wynocha!-powtórzył, ale my od razu spełniliśmy jego prośbę. Nie musiał powtarzać.
________________________________________________________
Opowiadanie miało być wcześniej, ale musiałam wyjechać na kilka dni. Chciałam dodać w walentynki, jednak nie mogłam wytrzymać.
Może niektórych zdziwił ten rozdział i nie spodobał się, ale jestem już zmęczona pisaniem go, chociaż warto było. Zdradzę, że w następnych rozdziałach będzie jeszcze ciekawiej- nieoczekiwany zwrot akcji. Dziękuję wszystkim, którzy czytają mojego bloga. Dziękuję za komentarze, odwiedziny i obserwatorów. To dla mnie wiele znaczy. Dedykuję ten rozdział każdemu czytelnikowi! Miłych walentynek i dnia singla (14 i 15 lutego).