wtorek, 6 maja 2014

Rozdział 11 cz.1



   Esme
   
     Chłopiec jest z nami już od kilku tygodni. "Tymczasowo" postanowiliśmy nadać mu imię Leon- doszliśmy do porozumienia z Carlisle'm po tygodniu. Zaledwie kilkanaście dni zmieniło nasze życie. Wszyscy domownicy pokochali maluszka. Od zawsze chciałam mieć dziecko i właśnie w tym momencie Bóg obdarzył mnie potomstwem. Myślałam, że sobie poradzę, ale od niedawna unikam Leona, sama nie wiem czemu. Patrzę, jak Rosalie bawi się z nim i nie potrafię zrozumieć, że przychodzi jej to z taką łatwością. To głupie, ale chyba straciłam instynkt macierzyński. W sumie, nawet się nie dziwię- mam już dorosłe dzieci, które nie potrzebują opieki, ale za to matczynego serca.
     -Esme, jesteś taka przerażona-szepnął Carlisle, kiedy wyjeżdżał do szpitala. Do tej pory miał urlop. -Nie poznaję cię ostatnio, kochanie.
-To dla mnie nowość...
-Wrócę wieczorem, a ty pamiętaj, że Alice i Rosalie zostają z tobą. Poradzisz sobie?
-Raczej nie-mruknęłam, a mój mąż odebrał to jako sarkazm. Bardzo się bałam.
-Wierzę w ciebie, słońce-przelotnie pocałował mój policzek i wsiadł do samochodu. Stojąc na schodach pomachałam mu i wróciłam do salonu.
       Mój synek- jak to ślicznie brzmi- spał słodko w swoim pokoju, który sama urządziłam. Rosalie czytała jakiś miesięcznik, a najmłodsza córka zbierała zabawki porozrzucane po całym salonie.Co prawda Leon nie rozumie tego, co się dzieje-zarówno jak my wszyscy, ale nie płacze na nasz widok. Westchnęłam i usiadłam na kanapie.
      -Nie chciałabym, żebyście zaniedbywały przeze mnie szkołę- zaczęłam. -Jutro powinnyście tam zajrzeć.
-Ile czasu można być w liceum? Powtarzamy klasę już tyle lat, że znamy lekcje na pamięć-westchnęła Rosalie.
-Masz rację, Rose, a poza tym Carlisle prosił...
-Alice!-przerwała jej siostra i spojrzały na mnie niewinnie.
-Co wam powiedział? -starałam się przybrać surowy ton głosu, ale nie wychodziło. Musiało być to co najmniej śmieszne. -Albo się dowiem, albo zaraz będziecie chciały iść do szkoły!
-Esme, to sprawa między nami a Carlisle'm-wyjęczała Rosalie. No tak. Jak one się uprą, to już nie ma odwrotu.
-Myślałam, że Cullen'owie nie mają tajemnic.
-Jejku! Po prostu prosił, żebyśmy posiedziały z tobą przez kilka dni dopóki nie przyzwyczaisz się do sytuacji- krzyknęła Alice, a my rzuciłyśmy się, by ją uciszać. Jeszcze tego brakowało, żeby Leon się obudził.
-Ach tak? Porozmawiam sobie z waszym ojcem, jak tylko wróci do domu.
-Bądź dla niego miła. On się po prostu martwi. O ciebie.
-Powiedzmy, że jesteś wykluczona z rodzinnego spisku-zaśmiała się Alice.
-Macie jakiś spisek? Całą rodziną? -blondynka uderzyła drugą córkę w ramię.
-Czasami za dużo mówisz, siostrzyczko.
      Spojrzałam na zegar. W głowie rodził mi się pewien plan, który musiałam zrealizować.
-Mogę was o coś prosić?-spytałam.
-Jasne-odpowiedziały chórem.
      Wyszłam z domu i skierowałam się do lasu, gdzie przed paroma tygodniami znalazłam chłopca. Wpatrywałam się w to miejsce, nie było gałęzi, chociaż próbowałam sobie przypomnieć. Leon na nich leżał. Na wzgórzu stał wilk i przypatrywał się mnie. Jego oczy były takie znajome...
       -Wiedziałem, że niedługo się tutaj zjawisz. Esme, Esme, Esme. No proszę... Jednak opłaciło się czekanie na ciebie -usłyszałam za plecami oziębły głos. Wiedziałam do kogo należał. Nagle cała zesztywniałam, chociaż wiedziałam, że nie mam powodów do obaw, bo przecież jestem wampirem. Pozostawało mi czekać na dalszy rozwój akcji...