niedziela, 5 stycznia 2014


    Rozdział 6

Carlisle

    Moja małżonka wtuliła się we mnie jeszcze bardziej. Mocniej zacisnęła swoją malutką dłoń na jednym z wielu guziczków od mojej koszuli. Oboje nie wierzyliśmy w to, co widzieliśmy przed sobą. Przyznam, że wahałem  się co do wyjazdu do Wenecji. Doskonale wiedziałem, iż  Volturi mieszkają w Volterze. Co prawda te dwa miasta dzieli około dwieście pięćdziesiąt mil, co nie zmieniało faktu, że ryzyko było prawdopodobne. Nie powinienem był narażać Esme na niebezpieczeństwo. Żyłem z Aro kilkanaście dobrych lat i wiem, do czego może być zdolny. Zaraz. Przecież nie mogą nam niczego zrobić, niczym nie zawiniliśmy. To właśnie ten okropny niepokój, strach... Nie bałem się o siebie lecz o Esme.
    Po mojej wyprowadzce z Volterry, nigdy nie odwiedziłem Volturi dobrowolnie. Bałem się. Widziałem, jak ta trójka traktuje niewinnych ludzi. Najpierw się zabawiają, straszą swoje ofiary, a później pożywiają się nimi. To zawsze było takie odrażające. A najgorsze było uczucie niepokoju, chociaż nawet nie wiem, czy mogę to tak nazwać. Po prostu zawsze bałem się o swoją rodzinę, o siebie. Wystarczyłby zły humor Aro, a mógłby pozabijać wszystkich wokół.
    Patrzyłem to w prawo, to w lewo, jednak nie potrafiłem spojrzeć w oczy Marka. Jego dar pozwolił mu odczytać, co mogę zrobić dla Esme, by tylko ona była bezpieczna.
     -Co za niezwykłe spotkanie!-krzyknął szatyn delikatnie muskając taflę wody dziwno-kształtnym wiosłem. -Drogi Carlisle ze swoją ukochaną. Witaj Esme...
     Odłożył drewniane wiosło, po czym zrobił kilka kroków w przód. Po tej czynności gondola zakołysała się lekko. Patrzyłem na tą całą szopkę i nawet nie wiedziałem, co myśleć. Marek zgrywał przyjaciela.... Podszedł do mojej żony unosząc jej prawą dłoń. Tak po prostu ją pocałował w wierzch dłoni. Volturi byli kulturalni bez względu na bycie wampirami. Właśnie to mnie zaintrygowało. Nie chciałem być krwiożerczą bestią, która jest nieopanowania i nie potrafi się kontrolować. Oni byli inni-wyrafinowani.
   -Co was tu sprowadza?-Marek wziął wiosło i co chwilę odpychał nim gondolę.-Jeśli można wiedzieć-dodał.
     Dałbym sobie rękę uciąć, że spojrzał na Esme wzrokiem mówiącym: "Kretynie, nie jesteś nam do niczego potrzebny. Sam sobie z nią doskonale poradzę". Doskonale wiedział, że obserwuję każdy jego ruch. Oczywiście, nie zrobiłbym mu krzywdy. Wykorzystał to, chcąc mnie sprowokować.
    -Spędzamy tu wakacje. A ty, Marku? O ile wiem, nie zmieniłeś miejsca zamieszkania.
-Owszem, nie mylisz się. Wciąż zamieszkuję dwór w Volterze wraz z Aro i Kajuszem. Jestem tu, ponieważ-nie wiem, czy się orientujecie-ale wasza córka odwiedziła nas. Chyba niezbyt dokładnie wiedziała, gdzie jesteście, bo była pewna, iż jesteście u nas. Jest jeszcze z nami. Dowiedzieliśmy się o waszym pobycie w Wenecji właśnie od niej. Przewidziała to. Nie uważacie, że jej dar jest naprawdę niezwykły?
-Alice...-wyszeptała Esme. Pogłaskałem ją po plecach, chcąc dodać otuchy.
     Pomogłem żonie wyjść z gondoli, kiedy Marek zatrzymał łódkę. Swoją drogą wyglądał zupełnie inaczej niż zwykle. Był ubrany w czarne spodnie i biało-czarną bluzkę w paski.  Ale nie to było najważniejsze. Oni mieli naszą córeczkę. To musiał być pretekst, bowiem Alice doskonale wiedziała, gdzie jesteśmy. Esme opuściła głowę-płakała. Byłem pewien, iż coś jej zagraża.
-Czy... Czy ona jest  bezpieczna?-nie mogłem wydobyć z siebie głosu. Wyjąkałem to zdanie. Te wakacje nie miały być długie czy przyjemne...
-Carlisle, proszę o odrobinę zaufania. Alice jest bezpieczna. Nie skrzywdzilibyśmy jej. Przecież to twoja córka, a dobrze wiesz, że Aro ma do ciebie słabość- jego odpowiedź wcale mi nie pomogła. Można powiedzieć, iż martwiłem się jeszcze bardziej.
-Esme, najdroższa, nie smuć się. Czy masz mnie za sadystę wobec osób, które kocham? - to pytanie było zwrócone do zatroskanej brunetki stojącej obok mnie, która uniosła głowę, by spojrzeć na nadawcę pytania.
                                               "Wobec osób, które kocham" 
 
   Co mogło mu chodzić po głowie, gdy wymawiał te słowa. To było podejrzane, niepokojące. Chciał jej coś przekazać nie zważając na mnie. Spotykamy Marka Volturi w Wenecji, a on opowiada nam o naszej córce. To nie jest zbieg okoliczności.
    -Skoro wszystko w porządku, to nie powinnam się martwić.
-Znakomicie. Niestety, muszę już iść, ale Aro prosił, żebyście odwiedzili  nas jutro około południa. Bardzo zależy mu na tym spotkaniu. Chciałbym, byście poszli ze mną już dziś, jednak podczas dzisiejszej nocy szykuje się kolacja. Wasz wegeterianizm zapewne nie pozwala wam na tego typu pożywienie. Chyba, że chcielibyście skosztować ludzki....
-Tak, to zły pomysł. Ale zjawimy się jutro-przerwałem  mu w pół zdania; ani ja, ani Esme, nie chcieliśmy słuchać o kosztowaniu ludzkiej krwi. Tego było zdecydowanie za wiele. Widziałem w jakim stanie jest moja ukochana. Również nie mogła uwierzyć w zagwarantowanie o tym, że Alice jest bezpieczna.
-Dobranoc, kochani.
     Ponownie pocałował dłoń Esme, chociaż teraz ta wydawała się mieć ochotę wyrwać rękę, jednak nie zrobiła tego. Kiedy spojrzał jej w oczy wyszeptał imię swojej byłej małżonki " Didyme";.
    Nagle wszystko stało się jasne... Moja żona przypominała mu Didyme, swoją ukochaną. Była biologiczną siostrą Aro, który stworzył ją kilka lat po swojej przemianie, mając nadzieję, że ta będzie posiadać jakiś niezwykły dar. Owszem, miała dar-potrafiła uszczęśliwiać ludzi. Ta zdolność nie satysfakcjonowała jej brata, jednak Aro nie zabił jej. Gdy Didyme poznała Marka, oboje się w sobie zakochali. Byli tak bardzo szczęśliwi ze sobą, iż chcieli razem opuścić Volterrę i mieszkać sami. Aro nie mógł pozwolić na to, by Marek odszedł. Jego dar był bardzo przydatny- potrafił identyfikować związki międzyludzkie. Na polu bitwy umiał zobaczyć, jakie są więzi pomiędzy wojownikami i kto mógłby oddać życie za drugą osobę. Aro zabił Didyme, chcąc mieć Marka przy sobie. I tak zostało... Marek nigdy nie dowiedział się, kto zabił jego żonę.
***
     Podczas drogi powrotnej, żadne z nas się nie odezwało. Chciałem pocieszyć Esme, widząc, co przeżywa. To był dla niej szok. Zastanawiało mnie zachowanie Marka; co chce zrobić, skoro moja żona przypomina mu Didyme? Wiem jedno, musimy stąd jak najszybciej wyjechać. Niestety, nie możemy uniknąć wizyty u Volturi. 
    W domu dopadłem do telefonu, wybierając numer do Edwarda. Sygnały oczekiwania ciągnęły się niemiłosiernie. Odbierz ten telefon, krzyczały moje myśli. 
   -Carlisle?-usłyszałem jego głos w słuchawce. 
-Edward, musisz nam pomóc. Gdzie jest Alice?-wrzasnąłem. 
-Przecież miała jechać do was. Może jest w Londynie?
     On o niczym nie wiedział... To nie był zbieg okoliczności. Edward na pewno wiedziałby, co planuje zrobić. Odwróciłem się i ujrzałem kobietę... Moją kobietę, moją Esme. Stała przy szklanych drzwiach wpatrując się w przestrzeń za nimi. Jej dłoń zostawiła ślad na szkle. 
-Spotkaliśmy Marka... Marek Volturi powiedział nam o pobycie Alice w Volterze. Stwierdził, że pojechała tam, bo miała wizję, iż zostaliśmy porwani przez nich. Ale... nie pojechałaby tam sama. To oni musieli ją porwać-przedstawiłem synowi całą sytuację. 
-To niemożliwe. Wyczytałbym to z jej myśli. Myślałem... Ona miała pojechać do Londynu. 
-Edwardzie, powiedz, jeśli coś wiesz...  
-Carlisle, wiesz przecież, że gdyby miała do nich jechać, nie pozwoliłbym jej!- wrzasnął. Esme podeszła bliżej. Stała do mnie tyłem i położyła swoje ręce na moich ramionach. -To nie jest rozmowa na telefon. Jeszcze dziś do was przyjadę. 
-Masz rację-podsumowałem-do zobaczenia. 
     Odłożyłem telefon na widełki (xD) i odwróciłem się w stronę żony. Esme rzuciła mi się w ramiona. Staliśmy wtuleni w siebie, głaskałem ją czule po włosach powtarzając, że wszystko będzie dobrze, co miało dać jej do świadomości, iż jest ze mną bezpieczna. 
      -Carlisle, dlaczego nie pojechaliśmy do domu już wtedy? Dlaczego nie mogłeś mnie posłuchać... -łkała.      

      Miała rację, gdybyśmy pojechali do Forks wcześniej, sprawy potoczyłyby się inaczej. Czułem się winny. To przeze mnie teraz nasza córka jest w zamku u wampirów, którzy są dla niej niebezpieczni, a moja żona umiera zamartwiając się o nią. Jeszcze do tego Marek widzi podobieństwo pomiędzy Didyme a Esme. Lepiej być nie mogło... Dlaczego jej nie posłuchałem... 
   Wziąłem moją ukochaną na ręce i zaniosłem do łóżka. Posadziłem ją sobie na kolanach, pozwalając, by wtuliła się w mój tors. 
    -Przepraszam, skarbie. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żebyśmy jak najszybciej stąd wyjechali. Razem z Alice. 
-To ja przepraszam. Za to, co powiedziałam. To nie twoja wina. Poniosło mnie. Przepraszam- wyszeptała. 
-Nie pozwolę, żeby coś ci się stało. Ani tobie, ani naszej córeczce. Edward przyjedzie za kilka godzin, więc nam pomoże. 
-Dziękuję-uniosła głowę, spoglądając na mnie niepewnie. 
     Pocałowała mnie delikatnie, z pasją. Usiadła na mnie okrakiem, lekko popychając w tył, nie odrywając się ode mnie. Leżałem pod nią odwzajemniając jej pocałunki. Błądziłem dłońmi po plecach Esme, próbując rozbierać żonę, jednak oderwała się ode mnie. 
   -Carlisle...Dzisiaj nie-odparła. Wiedziałem o co jej chodzi, więc zgodziłem się. 
    Postanowiłem opowiedzieć jej  historię miłości Marka i Didyme....
    -On nie wie o tym, że Didyme została zabita przez Aro-zakończyłem opowieść. Esme przyłożyła dłoń do swoich ust. 
-Widziałeś ją kiedyś?-spytała groźnym głosem, tak słodkim i tak dźwięcznym. 
-Oczywiście-przypomniałem sobie, jak wyglądała. Falowane, brązowe włosy do ramion, duże krwistoczerwone oczy, kredowa cera. Była bardzo piękna, to fakt, ale nie tak piękna jak moja żona. Wyglądała na dziewiętnaście, dwadzieścia lat. Pamiętam, że była bardzo szczupła.
-Czy na prawdę ją przypominam?-wyjęczała Esme. 
-Dla mnie jesteście zupełnie inne, jeśli chodzi o wygląd. Nie posiadała daru... Była bardzo tajemnicza. Nie znałem jej zbyt dobrze, ale charakterem również się różnicie. Nie powinnaś się nią przejmować, kochanie.