czwartek, 25 grudnia 2014

Rozdział 17


    Alex Hepburn- Look what you've done


~Roy~



                 Niepostrzeżenie chodziłem między kamienicami w Portland, nie zważając na czyhające niebezpieczeństwa- tamtego wieczora nikt ani nic nie było w stanie rozproszyć moich planów.  Przejechałem dłonią po ciemnych włosach i nerwowo poprawiłem marynarkę, lecz w ułamku sekundy Matka Natura postanowiła zrobić ze mną coś bardzo nietaktownego; zesłała rzęsisty deszcz. Na ogół nie wierzę w przesądy, ale muszę przyznać, że kobiety są bardzo nieprzewidywalne. Zostałem zmuszony do ukrycia się pod zniszczoną markizą w zielone paski, by nie wyglądać jak ostatni łajdak. Zanim zapaliłem papierosa, zmiąłem przekleństwo w ustach. Nie zdążyłem spostrzec, jak szare koła unoszą się w powietrzu (jak robię to zazwyczaj), ponieważ przede mną stała dziewczynka w czarnej szacie. Nie widziałem jej twarzy, ale kiedy podeszła bliżej, zauważyłem, że nie jest wcale taka mała, chociaż jej wzrost wcale na to nie wskazywał. Czerwone tęczówki, które kontrastowały z prawie białymi włosami wprawiały w zakłopotanie. W mgnieniu oka była tak blisko, iż wyczuwałem lodowaty oddech na skórze.
Różowe wargi dziewczyny lekko zadrgały, co było nawet przyjemne, więc zdobyłem się na szelmowski uśmiech. Ona prychnęła, unosząc brwi ku górze, po czym odparła przyjemnym dla ucha głosem: 
-Witaj, Roy. 
-Cześć, mała. Jak się wabisz?
Zaciągnąłem  się dymem papierosowym, by zdmuchnąć go na twarz uroczej damy, na co zacisnęła wargi, a jej źrenice powiększyły się. Tak bardzo się boję... 
-Nie robisz dobrego pierwszego wrażenia. Chyba nie wiesz, z kim masz do czynienia.Tak się składa, że kto prosi o spotkanie z Aro musi być wychowany. Nie wiem, jakim cudem pan zechciał z tobą porozmawiać, ty prosty, bezczelny  chłopczyku, ale wiedz, iż jeszcze jeden najmniejszy wybryk, a zrobię z twoją osobą porządek, jasne? Poza tym mam na imię Jane. 
-Spokojnie, Jane. Nie mam złych zamiarów. -Uniosłem ręce w poddańczym geście.
-Cieszy mnie to. Jeszcze jedno- dla ciebie pani Jane. Mam nadzieję, że zrozumiałeś, bo chciałabym dostarczyć cię żywego. Gdyby nie to, że muszę pilnować takiego gnojka jak ty, zabiłabym cię od razu za brak manier i twój ohydny zapach. Śmierdzisz jak mokry pies. 
-Dziękuję -przyznałem z opuszczoną głową, by zrobić wrażenie urażonego. 
-Uprzejmie proszę. Za mną. 
         Jane szła przodem, zagarniając co chwila tę swoją okropną pelerynę. Zastanowiłem się, skąd w jednej kobiecie tyle gniewu i muszę przyznać, że imponuje mi swoim zadziornym charakterkiem. Zazwyczaj niewiasty, które spotykam na swojej drodze są potulne, ponieważ chcą się dopasować. Oj, było ich dużo... Właściwie to dość zabawne, ponieważ jedna z tych uczynnych kobiet sprawiła, że mój świat zawirował. Jakby to było wczoraj...


                                                                Missisipi, Jackson,  17 lipca 1990
Z rozkoszą patrzę, jak Melanie biegnie w swojej błękitnej sukience przez las i upaja się wakacjami. Za niespełna kilka tygodni rozpocznie naukę w klasie maturalnej. Pomyślnie zda egzaminy, po czym zostanie pediatrą. Uciekniemy razem w świat. Różnica wieku nie ma znaczenia. Patrzę na ukochaną i nie mogę uwierzyć, że niedługo będzie moją żoną. Rozmawialiśmy nawet o dzieciach. Marzymy o trójeczce maluszków...


        Ostatnio byłem zmuszony wejść na strych w poszukiwaniu zbędnych przedmiotów i znalazłem karton. Zostawiłem go, ponieważ nie chciałem mieć w domu rzeczy, które przypominałyby o rodzinnej miejscowości. To tam dowiedziałem się, kim naprawdę jestem...
Kiedy poznałem Melanie, kierowały mną emocje i sam nie mogę uwierzyć, że pisałem pamiętnik. Czytałem go nocami, zadając sobie ból, jaki czułem krótko po rozstaniu z Mel. Dowiedziała się o istocie, siedzącej we mnie tuż po porodzie naszego dziecka. To był dla niej niesamowity szok, dlatego nie chciała wychowywać synka i oddała go mnie. A ja? Do dziś nie pozbierałem się po stracie "gówniary", która była w stanie wywołać jakiekolwiek uczucia. Jeśli nie topię smutków w kieliszku, to zabawiam się z roześmianymi, beztroskami laleczkami. 
         Jak przez mgłę pamiętam bankiet, na którym poznałem żonę Carlisle'a. Była całkiem ładna i dobra jak na wampira. Obserwowałem tę rodzinę przez pewien czas i zrozumiałem, że nikt inny nie da chłopcu tyle miłości, nie zapewni bezpieczeństwa. Zazdroszczę im. To paradoksalne. Lekarz, który jest wampirem ma rodzinę i sprawia wrażenie szczęśliwego. Ale mają coś, co należy do mnie. Co prawda, oddałem im  t o  dobrowolnie, jednak wtedy nie myślałem trzeźwo. To jedyna r z e c z  związana z Melanie. Nazwali go: "Leon". To imię woła o pomstę do nieba. Zrobię wszystko, by odzyskać syna,  pomyślałem, przypomniawszy sobie wyraz twarzy Esme, kiedy nie mogła się zdecydować- musiała wybrać: albo jej życie, albo dziecko. Ten piękny strach w jej wielkich oczach. Czyżby nikt z tej dobrodusznej rodziny nie przyszedł jej wybawić? Już wtedy mogłem skorzystać z okazji i wziąć wampira do przeprowadzenia tych cholernych badań. Carlisle i podopieczni oszaleliby z rozpaczy. O tak, niech cierpią tak jak ja. Oto powracam, by doprowadzić Cullenów do zagłady.



***


         Wchodząc do ciemnego pomieszczenia, pożegnałem światło dzienne. Kiedy wreszcie mała świetlówka zapaliła się, ujrzałem na środku zacienionego pokoju stół, przy którym stały dwa krzesła. Jedno z nich było zajęte. Zanim zobaczyłem postać, spostrzegłem, że jej oczy mają taką samą barwę co u Jane, a to było przerażające, tym bardziej iż właściciel uśmiechał się sztucznie, ukazując przy tym białe zęby, właściwie kły. Jego twarz była nienaturalnie blada, wręcz kredowa, a włosy czarne i przypominające siano. Czy wszyscy w tym wampirzym świecie muszą być tak strasznie piękni? Zadziwiające. 
       -Wpadłem ci w oko, że się tak przypatrujesz? 
-Proszę mi wierzyć, nie po to tu jestem. Nazywam się Roy Ant. -Wyciągnąłem dłoń, której mężczyzna nie ujął. 
-Aro -wydukał, patrząc na moją rękę ze wstrętem. -Coś mi tutaj nie pasuje. Czyżbyś był... wrogiem? 
-Można tak powiedzieć, ale...
-Jane! 
-Ona wie. Myślałem, że pan również -rzuciłem pospiesznie w obronie. 
-Nie rozmawiam ze zwierzętami i nie wiem, po co przyszedłeś, ale radzę ci stąd odejść
-Wiem, że się narażam, lecz proszę mnie wysłuchać. To bardzo ważne. Chodzi o wampiry, dokładnie o rodzinę Cullen'ów. 
Aro zmrużył oczy. 
-W naszym świecie słowo "rodzina" nie jest powszechnie używane. Mogę prosić o twoją dłoń?  
Wiedziałem, w jakim celu Aro posuwa się do takich czynów. Mała Jane powiedziała mi o tym.
     Przed oczyma miałem Esme, która ratuje dziecko przede mną. Szczęśliwych małżonków, wychodzących z Leonem na spacer. Alice, uczącą chłopca stawiać pierwsze kroki. Pewną brunetkę, która w zupełnie przypadkowy dzień trzymała mojego syna na kolanach, a później kroiła tort. Wieczory, podczas których w jego pokoju nikło światło, co oznaczało porę snu. Przypominałem sobie, gdy do moich uszu dobiegał odgłos zamykanego okna w łazience -zazwyczaj czyniła to blondynka, Rosalie lub Esme, kiedy przygotowywały kąpiel dla małego tuż po kolacji. Zdarzało się, iż przychodziłem do klubu, w którym Leon uprawiał karate i obserwowałem, jak Carlisle, Jasper lub rosły mężczyzna, którego imienia nie pamiętam, trzymał go za rączkę. Następnym wspomnieniem była moja Melanie. Siedzieliśmy razem na piaszczystej plaży, słuchając szumu rwącego strumyka. Dziewczyna opierała się na rękach, a ja leżałem na jej kolanach. Uważałem na każdy ruch, ponieważ z kolejnym dniem brzuch Mel przybierał inne formy, a przynajmniej tak sądzę, co symbolizowało, że nasze dziecko jest coraz bliżej. Pamiętam, jak pewnej nocy przyszła do mojego mieszkania zalana łzami. Od razu rzuciłem się, by ukryć ją w ramionach i spytać, co się stało, ale nim uzyskałem odpowiedź,  na zewnątrz wzeszło słońce. I już nie wróciła do domu. Bo po co? Rodzice nie takiego zachowania się spodziewali, więc wyrzucili ją na bruk. Wtedy po raz pierwszy, ale nie ostatni żałowałem, że pozwoliłem jej się we mnie zakochać. A przecież moa mieć wszystko. 
       Aro Volturi puścił mą rękę, a w jego oczach widziałem ciekawość. Wpatrywał się we mnie jak zahipnotyzowany karmionowymi oczami, chcąc więcej. Jest mój, pomyślałem. Skoro tak ważny wampir stoi po mojej stronie, to mam w garści Cullenw i syna. 
           -To moje dziecko i chcę je odzysk -wypowiedziałem przez zaciśnięte zęby. 
  



niedziela, 7 grudnia 2014

Rozdział 16


Laura Branigan-Self Control


~Esme~


       Od czasu choroby naszego syna minęły dwa tygodnie. Leon rośnie na zdrowego i silnego mężczyzn - zmienia się, obserwując świat więcej rozumie -czasem zadaje pytania, na które nie potrafimy odpowiedzieć. Martwi mnie fakt, że nigdy nie będzie tacy ja jego rówieśnicy. Owszem, uprawia sporty, rozmawia z ludźmi, lecz  ja zdaję sobie sprawę, iż wkrótce ukrycie prawdy będzie graniczyło z cudem. Westchnęłam, zamykając książkę, którą czytałam chłopcu na dobranoc i pogłaskałam go po włosach, po czym skierowałam się do sypialni, gdzie czekał Carlisle. Byłubrany w białą koszulkę, na którą narzucił niebieską bluzę oraz jeansy. Na mój widok odłożył gazetę i wymusił uśmiech. 
  -Jakieś ciekawe wiadomości? -spytałam, wskazując dłonią na pismo. 
-Nie wiem. Słuchałem ciebie, kiedy czytałaś "Małego Księcia". 
-Jestem pewna, że Leon ucieszyłby się, gdybyś to ty opowiadał bajki na dobranoc. 
Podeszłam do okna i otworzyłam je na oścież, pozwalając by do pomieszczenia napłynęło świeże powietrze. 
-Jesteś przygnębiona -zauważył Carlisle. 
-Wydaje ci się, kochanie. 
-Proszę, nie ukrywaj przede mną prawdy.  
W ułamku sekundy ukochany ujął moją dłoń w swoją i uniósłszy piąstkę, pocałował knykcie. Rozumiał moje potrzeby. Teraz przyciągnął mnie do siebie- był silniejszy, więc mimowolnie oparłam się policzkiem o jego tors, przy czym syciłam się niebiańskim zapachem.
-Widzę, że się martwisz. Przejdziemy się?
-Chętnie -odpowiedziałam pewnie.


***

        Wyskoczyliśmy przez okno. Chmury na niebie przysłaniały księżyc, a mżawka  delikatnie ozdabiała twarze. Szliśmy blisko siebie, jednak po chwili, stęskniona za dotykiem, wzięłam męża za dłoń, co wywołało uśmiech. Lubiłam patrzeć w jego oczy. Były takie głębokie,  ukazywały wrażliwość, jaką ten wampir w sobie kryje, dlatego zatrzymałam się i przytuliłam ukochanego tak, że moje ręce znajdowały się pod jego bluzą, a ciało przylegało do klatki piersiowej.
       -Czekam na wyjaśnienia, pani Cullen -usłyszałam nad sobą podmuch wiatru spowodowany szeptem Carlisle'a.
-Nie powinnam tego mówić...
-Postaram się zrozumieć.
-Zauważyłam, że oddalamy się od siebie, a nie chcę tego. Bardzo... bardzo cię kocham, wiem że ty mnie również, ale przez ostatnie tygodnie nie umiemy sobie tego okazać. Dużo pracujesz, szpital cię pochłania. Uwielbiam twoją chęć niesienia pomocy ludziom...
Podniosłam głowę, by zbadać uczucia małżonka, jednak on wpatrywał się we mnie. Nie mogłam tego znieść -to spojrzenie pełne bólu i  przygotowane na dalszą wypowiedź, dlatego przeniosłam wzrok na blond włosy, które czesał wiatr.
-Boję się o naszą rodzinę -streściłam. -Mam złe przeczucia, jestem nerwowa. Boję się, że stanie się coś złego, a ciebie...
-Mnie nie będzie -dokończył. -Przepraszam, Esme. Nie spełniam twoich oczekiwań. Zmieniłem się, wiem, ale zauważ, iż mamy małe dziecko. Chciałaś tego, a teraz sądzisz, że sobie nie radzisz?
Otworzyłam usta ze zdziwienia, nie takiego zwrotu akcji się spodziewałam. Gdybym mogła płakać, zapewne już dawno bym to zrobiła, bo uczucia wampira można łatwo zranić. Jednak teraz  odsunęłam się od Carlisle'a, a on spostrzegł, że moje oczy stały się suche.
-Nie to miałem na myśli... Mnie również męczy ta niepewna sytuacja, bo chociaż Leon skończył cztery lata, czuję obecność Roy'a. Spędzam dużo czasu w szpitalu, ponieważ tam wszystko jest inne, a ja mogę oddać się leczeniu ludzi.  Nie wiemy, czy Roy powróci. Jakby ktoś rzucił na naszą rodzinę klątwę. Nie ma mnie w domu, podczas gdy naszemu synowi może zagrażać niebezpieczeństwo. To tylko człowiek, bezbronne małe dziecko otoczone wampirami. Zrozum moje uczucia.
-Idź do domu. Idź i przemyśl naszą rozmowę, dobrze? Nie gniewaj się, ale odwiedzę Rosalie i Emmett'a. Wrócę rano.
-Skoro tego chcesz -odparł bezradnie.
Smutek i żal malował się na spokojnej twarzy tego mężczyzny. Może nie powinnam tego robić, ale wspięłam się na palcach i ustami musnęłam jego policzek, na co zacisnął powieki. 
-Spotkaj się z nimi i wróć, kiedy będziesz gotowa. O szóstej wychodzę do pracy, więc prawdę mówiąc, zobaczę cię dopiero pojutrze.
-To nie twoja wina. Do zobaczenia.
To co mówiłam raniło mnie, bo robiłam to wbrew sobie. Czułam ból w okolicy martwego serca, z drugiej strony chciałam, by Carlisle był sam i dobrze się z tym czułam. To rodzaj wewnętrznego buntu, a przynajmniej tak sądzę. Igranie z siłą woli satysfakcjonowało mnie. 
                                   ***

     Przemierzałam plażę w ludzkim tempie, zastanawiając się nad tym, co zrobiłam Carlisle'owi -jak bardzo zraniłam mężczyznę, którego kocham, któremu ofiaruję swoje życie, jeśli można to tak nazwać. Co najgorsze, nie czułam się winna, jednak byłam zmartwiona, ponieważ takie zachowanie zdarzało się często. W ten sposób chciałam pokazać, jaka jestem silna, i jak doskonale sobie radzę. W rzeczywistości było zupełnie inaczej, lecz nie potrafiłam się przyznać. Zmieniłam się bardziej niż myślałam. 
   Stawiałam kroki na ścieżce prowadzącej do domu Rosalie i Emmett'a. Było ciemno, więc drogę oświetlały lampki solarne. Spostrzegłam moją córkę w progu frontowych drzwi. Zdziwiło mnie to, bo w tym mieszkaniu zawsze się coś dzieje, a dzisiejszego wieczoru było stanowczo za cicho. Kiedy znalazłam się bliżej, zauważyłam, że Rosalie jest smutna, co mnie zaniepokoiło. Po tym, jak się przywitałyśmy i weszłam do środka, rozpoczęłam rozmowę:
       -Gdzie jest Emmett? 
-Nie wiem. 
-Jak to nie wiesz? Mieszkacie razem. 
Rosalie spojrzała na mnie spode łba.
-Wiesz Esme, pomysł z osobnym mieszkaniem był cudowny. Mogliśmy być sobą, ale to chyba nie najlepsze rozwiązanie na dłuższy czas. Poza tym tęsknię za wami.
-Kotku, zawsze możecie nas odwiedzić, zostać, ile wam się podoba.
-Wiem, ale... -przerwała na moment. -Ostatnio nie dogaduję się z Emmett'em. To ciągłe przebywanie ze sobą nas poróżniło. 
-Nie rozumiem. Wytłumacz mi, o co dokładnie chodzi. 
Blondynka wstała i oparła się o ścianę. Aby logicznie opowiedzieć mi tę historię popatrzyła na obrazy wiszące na beżowych ścianach, po czym przeniosła ostre  spojrzenie na moją twarz. 
-Jeśli mężczyzna mówi, że jego żona się zmieniła, to co to oznacza? 
-Pod jakim względem? -Zachowałam spokój. 
-Nie mam pojęcia! Powiedział: "Wolałem beztroską i spontaniczną Rose. Ostatnio szukasz dziury w całym." Nawet nie wiem, gdzie teraz jest. Może poszedł na polowanie? Kiedy wróci, zrobię mu taką awanturę, że...
-Nie, Rosalie! -przerwałam jej w pół zdania. -Musicie porozmawiać. Daj mu czas. 
-Bardzo śmieszne. Tylko Emmett to nie Carlisle czy Jasper!. On działa pod wpływem emocji. Za to go kocham, ale czasem przesadza. W każdyn razie nasze     życie nie jest usłane różami, chociaż...
Rosalie nie zdążyła dokończyć, ponieważ nagle rozdzwonił się telefon, który dziewczyna odebrała i rzuciła krótkie "słucham". 
-Alice? -spytałam cicho. 
-Leon miał zły sen i przestraszył się. Miałam cię poinformować -odpowiedziała po chwili. 
-Lepiej tam pójdę. 
-W domu są cztery osoby. Na pewno sobie poradzą. Nie panikuj. 
Córka nie zdołała mnie przekonać i razem poszłyśmy do domu Cullenów. Rosalie przez całą drogę mówiła, że przesadzam, i że pewnie Leon już dawno śpi, ale po tym, co nasza rodzina przeszła już zawsze będę przezorna.



                                   ***


       Spokojnie weszłam do pokoju synka, ale on leżał nieruchomo, więc pomyśłałam, iż śpi. Przed wyjściem zatrzymał mnie zasapany głosik dziecka- "Mamo". 
         -Co się stało, skarbie? Ciocia Alice wspomniała, że miałeś zły sen. Chcesz mi opowiedzieć? 
-To nie jest ważne -wyszeptał, ziewając. 
-Czyżby? A mnie się wydaje, że się przestraszyłeś. 
-To nic takiego. Przytulisz mnie? 
   Wzięłam Leona na ręce i otuliłam kocem, ponieważ moja temperatura ciała stanowczo się różniła, po czym wyszłam z synkiem do sypialni. Zapaliłam lampkę. Nikogo tu nie było, więc położyłam czterolatka w łóżku i ułożyłam się obok niego. 
  -Wilk. Duży wilk, który był niebezpieczny -wyjąkał, zamykając oczy.
Chyba zasnął. 
-Roy?
Odwróciłam głowę. Do sypialni wszedł Carlisle z szklanką wody. 
-Witaj, Esme. Nie zauważyłem, kiedy wróciłaś -zaznaczył ironicznie. 
-Rozmawiałeś z nim? 
-Nie wyolbrzymiaj problemów. Dzieci również miewają koszmary. 
-Musiał go widzieć. Mówił o wilku! -wykrzyczałam szeptem. 
Carlisle gestem dłoni zaprosił mnie na korytarz.
-Porozmawiamy z Leonem rano. Może to przypadek? Był pod naszą opieką, a dobrze wiesz, że zwierzęta wyczuwamy bardzoy dobrze. Nie martw się na zapas. Alice prosiła, żebyś przyszła do niej. 
Przeczesałam dłonią włosy i wyszłam, zostawiając zapaloną lampkę.


________________

Dziękuję za te piękne komentarze, wyświetlenia i obserwatorów. Jesteście kochani <3 
Mam nadzieję, że ten rozdział spodobał się Wam. To jest ostatni ( jak ja to mówię) suchy rozdział :) 
Zaskoczę Was, ponieważ następna notka będzie z perspektywy Roy'a!


Piosenka z dedykacją dla Magdy *_* <3