poniedziałek, 30 czerwca 2014

Rozdział 12

       Wampirze zmysły pozwalały usłyszeć te najmniejsze zwierzęta śpiewające gdzieś w głębi lasu. Na zewnątrz z pewnością było bardzo chłodno- zbliżała się jesień. Uwielbiałem długie jesienne wieczory, pomimo tego, że miałem ich za sobą wiele. Tej gwieźdźistej, pięknej nocy kochałem się z moją żoną. Od dawna tego nie robiliśmy, właściwie to od czasu pojawienia się Leona w naszej rodzinie. Wspólnie spędzony czas pozwolił nam się rozluźnić, odstresować. 
     Leżeliśmy w sypialni bawiąc się naszymi dłońmi. Esme wtulała się we mnie, a gdy na nią spojrzałem, ułożyła swoją malutką rączkę na moim ramieniu. Dzieliło nas kilka centymetrów, oboje patrzyliśmy sobie w oczy. W jej miodowych tęczówkach widziałem szczęście ale również niepokój.
      -Esme-szepnąłem, by nie przestraszyć ukochanej. -Dobrze się czujesz?
-Wyglądam, jakby było inaczej? Dawno nie czułam się tak dobrze. Dziękuję.
Kobieta pocałowała mnie w pierś.
-Zapomniałam  o tym wszystkim. Chociaż na moment.
-Ale wiesz, że gdy wstaniesz ta sielanka minie?
-Wiem, dlatego nie wstanę tylko zostanę tu z tobą.
-Mamy jeszcze trochę czasu, zanim pójdę do szpitala.
-A jak w pracy? Dawno o tym nie rozmawialiśmy, prawda? -obserwowałem Esme,  kiedy wplotła swoją dłoń w moje włosy i zaczęła się nimi bawić.
-Bo dużo się zmieniło.
-To znaczy? -spytała ponownie patrząc mi w oczy.
-Wiesz, o czym mówię. W szpitalu dzieje się coś innego. Codziennie nowi pacjenci, nowe wyzwania. Lubię to. A gdy wracam do domu...
-Te same problemy?-żona nie pozwoliła mi dokończyć.
-Nie chodzi o to. To ważne problemy, nie wolno ich lekceważyć. Gdybym traktował je jak rutynę,  zapewne nie byłoby mnie tutaj. Ale bardzo cię kocham i nie mógłbym zostawić naszej rodziny. Tylko... Jest jeden temat, który nie daje mi spokoju.
-Tak?
Kiedy ujrzałem w jej oczach spokój, zastanowiłem się, czy poruszać tę sprawę.
-Carlisle?-nalegała Esme.
-Chodzi o Leona. Widzę, że się do niego przywiązałaś, ale Esme... Pomyśl tylko, co może się stać za parę lat. On zauważy, że jesteśmy inni, że nie śpimy, nie jemy. I co mu powiesz? Synku, jesteśmy wampirami? On będzie starszy, kiedyś umrze, a my na zawsze pozostaniemy dwudziestolatkami.
-Więc, co twoim zdaniem powinnam zrobić?- brunetka przeniosła się do pozycji pół siedzącej zasłaniając przy tym swój biust kołdrą.  Patrzyła na mnie gniewnie. -Mam go oddać Royowi? Tak? Tego chcesz, żeby małe, bezbronne dziecko było w rękach psychopaty? A może jakiś przytułek, albo najlepiej na ulicę?
-Skarbie-położyłem swoją dłoń na plecach Esme i sam usiadłem bliżej biorąc ją w ramiona. -Wiesz, że nie to miałem na myśli.
-Wiem, co chciałeś powiedzieć-prychnęła. -Ale nie potrafię oddać takiego maluszka. Nie umiem...
Esme odwróciła się twarzą do mnie i objęła mój kark ramionami. Co w takiej sytuacji mogę zrobić?
-Martwię się o ciebie-szepnąłem żonie do ucha.
-Ja tu nie mam znaczenia.
-Masz ogromne znaczenie.
     
        Esme (tydzień po terminie wyznaczonym przez Roy'a)
    Rosalie i Emmett są w Europie. Mój mąż, Jasper a także Edward, którego trudno było namówić, wyjechali na kilkudniowe polowanie. W Forks zostałam tylko ja,  Alice i Leon. Ledwo pożegnaliśmy naszych panów, a moja córka już planowała wieczorek dla pań więc nie pozostawało mi nic innego, jak tylko się zgodzić. Jednak to musialo poczekać, ponieważ Leon był bardzo marudny i nerwowy. Wszelkie kołysanki,  bajki i noszenie na rękach nie pomagały.
    Siedziałam na fotelu w dziecięcym pokoju, syn wreszcie się wyciszył, chociaż wciąż machał rączkami i mówił w swoim języku. Kiedy wreszcie zasnął, podeszłam bliżej i szczelniej go okryłam. Chciałam odejść, jednak poczekałam i patrzyłam na Leona. Nie wyobrażałam sobie naszej rodziny bez niego. Wciąż czułam obecność Roy'a, gdy na niego patrzyłam. Jedyną osobą, która wie, co czuję jest Edward. Mimowolnie przekazuje mu w myślach swoje problemy. Z Carlisle' m mam coraz gorszy kontakt. Boję się go stracić. Mam wrażenie, że on wcale nie przejmuje się naszym najmłodszym synem. To głupie... On chce dla mnie, jak najlepiej. Ale czy ja tego chcę? To trudne. 
    -Leon, kochanie-wyszeptałam i pocałowałam go w czoło. 
     Dołączyłam do córki w salonie. Siedziała na kanapie z pilotem od telewizora w ręku. Oczywiście, jak to było w zwyczaju, pomimo późnej pory oglądała program, w którym kobiety mówiły o swoich problemach. Nie przepadałam za nim,  ale nic nie powiedziałam. 
     -Coś cię dręczy, Esme. Widzę to-westchnęła nie odrywając wzroku od telewizora. 
-Nie, kochanie. Po prostu jestem zmęczona.
-To nic. Zrobimy sobie damski wieczorek! Komedie romantyczne, manicure, pedicure, kosmetyki, maseczki. Rozbudzę cię-zachwycała się Alice.
-Dobra. Na początku włącz jakiś fajny film- zaproponowałam rozsiadając się obok córki. 
-Specjalnie na nasz wieczór, przygotowałam... Ta dam- "List w butelce". 
-Alice! Romantyczny film? Nie mam dzisiaj humoru na takie rzeczy. 
-No to trudno. Ja mam.
      Kiedy oglądałyśmy "List w butelce", który wzruszył Alice, zgasły wszystkie światła w całym domu,  telewizor również się wyłączył. To na pewno korki, pomyślałam i nie zdążyłam tego sprawdzić, bo nagle rozdzwonił się telefon. W wampirzym tempie wstałam z kanapy, odetchnęłam gdy usłyszałam głos męża. 
    -Cześć, kochanie. Jak się bawicie? -spytał. Córka pokazywała mi, że to nie korki. 
-Carlisle, chyba coś jest nie tak. 
     Odwróciłam się. Alice zniknęła mi z oczu, a ja wrzasnęłam, gdy kamień wraz z potłuczonymi kawałkami szyby poturlał się pod moje stopy. Na dodatek ogarniała mnie ciemność.
-Esme, co jest? 
 Krzyk Carlisle'a był ostatnią rzeczą, którą usłyszałam. Rozłączyłam się podchodząc do kamienia, na którym było napisane: " Jesteście same, mogę to wykorzystać."

        Carlisle

    -Coś się stało? - zapytał mój najstarszy syn. Jednak po chwili wyczytał z moich myśli, co powiedziała mi moja małżonka. -Alice i Esme... Trzeba powiadomić Jaspera. 
     Tego nie trzeba było wołać, bo zjawił się lada moment. Wytłumaczyliśmy mu sytuację i próbowaliśmy dodzwonić się do dziewczyn, ale to było na nic.
      -Musimy wracać. Mam złe przeczucie.  
     Dotarliśmy do domu w ciągu godziny wampirzym biegiem. Jasper próbował przekonać nas, że na pewno nic się nie stało, a nawet jeśli, to jego i moja żona sobie poradzą, jednak po ostatnich wydarzeniach wszystko było możliwe. Przeszukaliśmy cały dom, szliśmy za zapachem, który doprowadził nas do ogrodu. To, co tam zobaczyłem... Wilki. Esme leżała na ziemi szarpiąc się z szarym wilkiem. Doprowadzało mnie to do obłędu. Alice natomiast,  siłowała się z mniejszym, brązowym... Rzuciliśmy się im na pomoc i z trudem odciągnęliśmy od naszych żon. Gdy uwolniłem Esme, zaasystowałem Jasper' owi i Edward' owi. Mój syn zaczął krzyczeć na wilki, chcąc je spłoszyć, ale te jeszcze bardziej się zdenerwowały i warczały. Nikt nie potrafił przewidzieć ich ruchów, nawet Alice. Chciałem znaleźć Esme. Gdzie ona jest? Podbiegłem bliżej i uderzyłem w bok szarego wilka nachylającego się nad moją żoną. Ukochana zasłaniała swoim ciałem Leon'a, dlatego stanąłem przed nią, by ich chronić. Mnie a wilka dzieliło kilkanaście centymetrów. Patrzyłem w jego czarne oczy i zobaczyłem w nich Roy'a. 
   -Przestań nawiedzać moją rodzinę. Odejdź stąd i nigdy nie wracaj. Już! -wrzasnąłem. 
Wszyscy patrzyli na mnie i na niego. Wszyscy ucichli, gdy nagle mój syn zaczął płakać i zwrócił uwagę Roy'a. Odwróciłem się. Za moimi plecami stała Esme trzymająca w ramionach Leona. Przyciskała go do piersi nie odrywając wzroku od wilka. 
     -Idź stąd. Proszę -wyjęczała przekazując dziecko Edward' owi. 
    Wilki odeszły zostawiając nas bez żadnego wytłumaczenia. Długo nie mogliśmy ochłonąć po tym wydarzeniu. Wszyscy byliśmy w salonie wsłuchując się w ciszę. Edward usypiał Leona a dziewczyny siedziały na kanapie. Jasper obejmował Alice. Chcąc dodać otuchy mojej żonie, ukląkłem przed nią zakładając na jej kolanach swoje dłonie i spytałem przerywając milczenie:
     -Wszystko w porządku?
-Nie. Nie wiem. Cieszę się, że już jesteście- wstała, by uściskać każdego z nas, a na końcu wtuliła się w mój bok.
-Alice,a ty nie miałaś wizji? -spytałem.
-Nie przewidziałam niczego od wczoraj.
-Nie mogli przejść obok naszego domu, nie planując tego- wtrącił Edward, który dołączył do nas. -Esme, szybę zawsze da się wymienić. Nie martw się- wyczytał z jej myśli.
Pocałowałem żonę w czubek głowy.
-Tak, skarbie, Edward pojedzie do sklepu z samego rana.
-Dajmy spokój naszym paniom- odparł Jasper. - Pozwolicie, że pójdziemy do naszej sypialni.
Esme, jakby nie chciała się stąd ruszać, a raczej nie miała ochoty zostawiać Edward'a samego.
 -Emm, możecie już iść. Jeśli chcecie -spojrzał na nas speszony. -Pójdę na spacer. Do zobaczenia.

***
    -Nie zostawisz mnie już więcej? -wyszeptała moja ukochana, kiedy leżeliśmy w sypialni. 
      Chociaż na chwilę mogliśmy się położyć i spokojnie porozmawiać. Uwielbiałem, kiedy Esme mówiła- starannie dobierała każde słowo, a w jej głosie można było wyczuć słodycz i miłość. Patrzyłem w oczy żony. Były takie piękne... 
-Boisz się? 
-Bałam się, kiedy myślałam, że już nigdy więcej cię nie zobaczę.
Wstałem z łóżka i stanąłem przed nią wyciągając ku brunetce dłoń. Ona wpierw popatrzyła na mnie, później dotknęła mojej ręki, tak delikatnie i subtelnie. Jej dotyk sprawiał mi przyjemność, dlatego przyciągnąłem żonę do siebie sycąc się  zapachem anielicy. Prawą dłonią objąłem Esme, lewą chwyciłem jej dłoń. Zaczęliśmy się kołysać. Nie przypominało to tańca, ale dla nas liczyło się to, że jesteśmy razem. Małżonka wtuliła głowę w moją klatkę piersiową oraz przymknęła oczy, dając mi do zrozumienia, iż jest jej dobrze. Cieszyłem się, że mam Esme przy sobie. 
   -Spokojnie -rozwiałem ciemne włosy swoim szeptem.




_______________________________________________________________
Specjalna dedykacja dla Nessy ♥ Oraz dla kochanej Madzi- Dark Paradise, które bardzo mnie wspierają i ich twórczość powala na kolana. A z Magdą napalamy się Carlisle'm i wymieniamy się pomysłami. Kochani, dziękuję, że jesteście ze mną i czytacie tego bloga. Pierwsza część rozdziału bardzo mi się podoba, z drugą jest już trochę gorzej. Zapraszam Was do komentowania, bo to bardzo mnie podnosi na duchu i daje motywację do pisania. 

sobota, 14 czerwca 2014

Rozdział 11 cz.2

Esme
     Cholera. Stoję tutaj przed mężczyzną, którego nie miałam nigdy więcej spotkać i widzę jego zmęczoną twarz pokrytą siateczką zmarszczek, fałszywe oczy oraz chytry uśmiech. Tak, to Roy.
    -Jak rodzina?-spytał przechodząc parę metrów i z powrotem. Nie odpowiedziałam. -Jak nowy synek?
     Podniosłam gwałtownie głowę. Roy był wyższy, ale wyłapałam jego triumfalne spojrzenie. Nagle, moje ciało ogarnęła ciepła fala.
    -Wiem, że pragnęłaś dziecka. A ja postanowiłem ci je dać.
-Słucham?
-Jesteś bardzo naiwna. Ale nie ma nic za darmo. Wiele mnie to kosztowało.
-Czego chcesz?-warknęłam w przypływie złości.
-Pieniędzy nie chcę ale...
-Ale co?-byłam przygotowana na wszystko, ale to co usłyszałam, wstrząsnęło mną.
- Chcę kogoś z twojej rodziny. Jak wiesz, jestem wilkołakiem. Tym, którego widziałaś parę tygodni temu. Obserwowałem wasz dom przez dłuższy czas i sporo się nauczyłem o wampirzym życiu. Potrzebuję wampira, który pozwoli zbadać mi waszą rasę dogłębniej. Podoba mi  się ta blondynka...
-Jesteś niepoważny!-wrzasnęłam czując, że jestem bliska histerii. -Oszalałeś! Zostaw moją rodzinę w spokoju.
-Jestem naukowcem. Potrzebuję kogoś z was. Musisz wybrać kogoś silnego psychicznie i fizycznie. Nie potrafię obiecać, że ta osoba wróci... A jeśli już, to raczej w kawałkach.
-Błagam, przestań...
-Chyba, że chcesz stracić upragnione dziecko- czułam, że cała się trzęsę. Nie mogłam wytrzymać tego szantażu. -Potrzebuję wampira! Rozumiesz, potrzebuję!- bałam się go. Myślałam, że mnie uderzy, ale on otrzepał swoją bluzę z niewidzialnego kurzu i oświadczył patrząc mi głęboko w oczy:
-Za tydzień o tej samej porze, w tym samym miejscu. Masz przyjść z wybraną osobą. Jeśli nie, sam ją wybiorę. To bardzo poważne zadanie, Esme. Wiem, że mogę na tobie polegać.
     Biegłam przez ciemny, gęsty las. Teraz, kiedy wszystko już się zaczęło układać, ta niezrównoważona psychicznie osoba mówi mi coś takiego. Nie potrafiłam ułożyć tego w całość. To mnie rozbiło. Nasuwały mi się setki pytań, na które nie znałam odpowiedzi. Czułam się jak w jakimś cholernym science-fiction, ale niestety- to była rzeczywistość.
  
  Carlisle
  Wróciłem do domu w dobrym humorze. Po przybyciu wszedłem do pokoju Leona, który smacznie spał w swojej kołysce. Miałem nadzieję, że zastane tam żonę.
      -Gdzie Esme?-spytałem najstarszą córkę, kiedy zobaczyłem ją na korytarzu.
-Wyszła gdzieś- fuknęła pod nosem i odeszła.
    Minęły dwie godziny, wszyscy rozeszli się do swoich pokoi, ja postanowiłem pójść do gabinetu, ale okazało się, że nie mam już więcej pracy, dlatego zrelaksowałem się na kanapie w salonie przed jakimś miłym programem telewizyjnym, jednak po pewnym czasie zaniepokoiłem się. Za oknem lalo jak z cebra, a mojej żony wciąż nie było. Na szczęście kilkanaście minut później usłyszałem głośny trzask drzwi frontowych.
   Uśmiechnąłem się, ale gdy zobaczyłem Esme przemoczoną do suchej nitki, przestraszyłem się. Miała smutne oczy. Sięgnąłem po koc, który znajdował się pod poduszką i okryłem nim żonę, ale ona zrzuciła go na podłogę.  Przywarła do mnie całym swoim mokrym ciałem i łkała. Nie wiedziałem, w jaki sposób rozpocząć rozmowę.
     -Esme... Co się stało?
Ponownie otuliłem ją kocem i usiedliśmy na kanapie. Trzymałem żonę mocno w ramionach. Ona siedziała obok mnie. Wtulała swoją głowę w moje ramię i wpatrywała się w jakiś punkt.
    -Kochanie... Musisz mi wybaczyć- wyszeptała.
-Ktoś ci coś zrobił?-szepnąłem jej do ucha, kołysaliśmy się.
-Tak-głos małżonki się łamał. -Nie tylko mnie. Nam wszystkim.
To Roy.
  - Roy? Co ty mówisz? Nie skrzywdziłby cię.
-Mylisz się. To on...-wzięła głęboki wdech i spojrzała w moje oczy. Była przerażona.  -To on podrzucił Leona do lasu. Zrobił to specjalnie, by mnie zwabić. Carlisle, ja nie wierzę w to, co się stało. Roy... Jest tym wilkiem.
-Esme, co się z tobą stało? -spojrzałem na nią zaskoczony i jednocześnie przestraszony.
-Nie wierzysz mi, prawda? -nie wiedziałem, co mam powiedzieć.
-Wierzę, ale to trudne do zrozumienia. Nigdy nie miałem podstaw, by sądzić, że on może być wilkiem. Poczułbym to. Nie wiem... Zapach, zachowanie, reakcja... Na dodatek to, jak się zachowujesz. Jakby ktoś cię podmienił.
-Chce zbadać naszą rasę. Powiedział, że mam wybrać jednego członka naszej rodziny... Albo sam go wybierze a na dodatek stracimy Leona. Myślisz, że jest do tego zdolny?
-Nie może nas szantażować-zagłębiłem się w rozmyślaniach, co moja żona zauważyła.
-Jest coś jeszcze- spuściła głowę. Yhym... Chyba gorzej być nie może, pomyślałem. -Wtedy, na tym bankiecie rozmawiałeś ze swoją koleżanką a ja z Roy'em. Wyszłam, bo... Złożył mi niepokojąca propozycję.
-Esme?-tak, chyba może być gorzej.
-Ja nie chciałam. Roy...-zakryła twarz w dłoniach. Chociaż jej stan się nieco poprawił, i tak wyczuwałem zdenerwowanie w jej głosie. Próbowałem jakoś uratować sytuację, chociaż zdawałem sobie sprawę, że to tylko i wyłącznie moja wina
    Poczułem się jak skończony palant. Ona tak bardzo cierpiała. Przeżywała to i nie mogła nikomu powiedzieć o swoich problemach. A ja byłem zajęty pracą, stałem po stronie tego drania. Słuchałem go,  kiedy wyzywał moją ukochaną od najgorszych.
    Ponownie chwyciłem żonę w ramiona i pocałowałem w skroń. Esme już trochę odetchnęła lecz czułem, że najgorsze jeszcze przed nami.
       -Jesteś na mnie zły?-zapytała przestraszona.
- Skarbie, oczywiście że nie.
- Carlisle... Nie możesz się obwiniać.
-Kochanie, to ja muszę cię przeprosić. Brakowało mi ciebie. Nie martw się, jakoś sobie poradzimy. Jesteśmy razem. Zawsze.
-Dziękuję. Przytul mnie i nie puszczaj . Tylko tego teraz potrzebuję.
     Uniosłem jej podbródek i otarłem swoim policzkiem jej. Miała taką delikatną skórę... Było jej dobrze. Przymknęła powieki i delikatnie musnęła mój policzek. Ująłem twarz żony w dłonie. Zbliżyłem się do ust, a ona je rozchyliła i otwarła oczy. Byliśmy blisko siebie. Czułem ciepło bijące od Esme, jej gorący, słodki oddech i zatraciłem się. Ukochana usiadła na mnie okrakiem. Głaskałem plecy małżonki, a ona oplatając rękoma mój kark, ciągnęła mnie lekko za włosy. Nasze pocałunki były namiętniejsze, ale gdy przypomniałem sobie, że niedaleko nas są pozostali domownicy, wróciłem do realnego świata.  Odsunąłem więc od siebie Esme i powiedziałem:
    -Miałaś ostatnio ciężki okres. Zapewne musisz być zmęczona tym wszystkim. Pójdę przygotować kąpiel, hm?
-Dobrze- westchnęła i usiadła obok patrząc, jak odchodzę.
   
    Esme
    Carlisle wyszedł, a w pokoju zjawił się Edward. Usiadł na kanapie mierząc mnie wzrokiem. Chciał się czegoś dowiedzieć, chociaż i tak wszystko mu powiedziałam w myślach. Zmierzwiłam jego miedziane włosy uśmiechając się.
     -Esme...  To znaczy mamo.
Lubię, kiedy tak mówisz, pomyślałam, a jego twarz rozpromieniła się.
-Chciałbym ci powiedzieć, że my również jesteśmy z tobą-mój syn przysunął się bliżej, by mnie przytulić.
-Dziękuję-było mi tak dobrze... Pomimo tego, że moje wątpliwości nie zostały rozwiane, mam przy sobie kochającą rodzinę.
-Nie pozwolimy zrobić tobie krzywdy. Ani nikomu innemu. Tylko proszę cię, zacznij myśleć pozytywnie, bo niedługo to chyba ja zwariuję.A tak na marginesie, chyba mały się budzi.
Jak nazywasz Leona "małym" też lubię, przekazałam mu w myślach.
-I chce, żebyś do niego przyszła. Jest głodny. Myśli, że długo cię przy nim nie było.
-Kocham cię, skarbie- wyszeptałam posyłając w stronę syna całusa. I poszłam do pokoju najmłodszego "syna".
     Leżał w kołysce uśmiechnięty i kopał nóżkami. Był duży i silny. Miał siedem miesięcy. Cieszę się, że spotkało mnie takie szczęście, chociaż nie wiem, czy powinnam to tak określać.  Nie wyobrażam sobie, co bym zrobiła,  gdyby go nie było.
    Wyjęłam Leona i bawiłam się z nim, gdy nagle pojawił się mój mąż. Widziałam w jego miodowych oczach radość oraz miłość, dlatego podeszłam bliżej wręczając mu dziecko.
    -Jakbyś mógł się nim zająć przez najbliższe pół godziny, a ja w tym czasie pójdę zrelaksować się w wannie -ujrzałam jego zdziwione spojrzenie i zaśmiałam się. To Leon przynosi mi taką radość. -A jak wyjdę to zaopiekuję się moim małym przystojniaczkiem -skierowałam te słowa do syna, a on ponownie się zaśmiał.
-A co z tym dużym przystojniaczkiem ? -spytał Carlisle, gdy wychodziłam już z pokoju.
-Też się nim zajmę.
-Brakowało mi twojego uśmiechu- odparł widząc, że zawracam ku nim.
-Tylko troszkę w inny sposób-dokończyłam myśl, którą wcześniej przerwał mi mój małżonek.