Alex Hepburn- Look what you've done
~Roy~
Niepostrzeżenie chodziłem między kamienicami w Portland, nie zważając na czyhające niebezpieczeństwa- tamtego wieczora nikt ani nic nie było w stanie rozproszyć moich planów. Przejechałem dłonią po ciemnych włosach i nerwowo poprawiłem marynarkę, lecz w ułamku sekundy Matka Natura postanowiła zrobić ze mną coś bardzo nietaktownego; zesłała rzęsisty deszcz. Na ogół nie wierzę w przesądy, ale muszę przyznać, że kobiety są bardzo nieprzewidywalne. Zostałem zmuszony do ukrycia się pod zniszczoną markizą w zielone paski, by nie wyglądać jak ostatni łajdak. Zanim zapaliłem papierosa, zmiąłem przekleństwo w ustach. Nie zdążyłem spostrzec, jak szare koła unoszą się w powietrzu (jak robię to zazwyczaj), ponieważ przede mną stała dziewczynka w czarnej szacie. Nie widziałem jej twarzy, ale kiedy podeszła bliżej, zauważyłem, że nie jest wcale taka mała, chociaż jej wzrost wcale na to nie wskazywał. Czerwone tęczówki, które kontrastowały z prawie białymi włosami wprawiały w zakłopotanie. W mgnieniu oka była tak blisko, iż wyczuwałem lodowaty oddech na skórze.
Różowe wargi dziewczyny lekko zadrgały, co było nawet przyjemne, więc zdobyłem się na szelmowski uśmiech. Ona prychnęła, unosząc brwi ku górze, po czym odparła przyjemnym dla ucha głosem:
-Witaj, Roy.
-Cześć, mała. Jak się wabisz?
Zaciągnąłem się dymem papierosowym, by zdmuchnąć go na twarz uroczej damy, na co zacisnęła wargi, a jej źrenice powiększyły się. Tak bardzo się boję...
-Nie robisz dobrego pierwszego wrażenia. Chyba nie wiesz, z kim masz do czynienia.Tak się składa, że kto prosi o spotkanie z Aro musi być wychowany. Nie wiem, jakim cudem pan zechciał z tobą porozmawiać, ty prosty, bezczelny chłopczyku, ale wiedz, iż jeszcze jeden najmniejszy wybryk, a zrobię z twoją osobą porządek, jasne? Poza tym mam na imię Jane.
-Spokojnie, Jane. Nie mam złych zamiarów. -Uniosłem ręce w poddańczym geście.
-Cieszy mnie to. Jeszcze jedno- dla ciebie pani Jane. Mam nadzieję, że zrozumiałeś, bo chciałabym dostarczyć cię żywego. Gdyby nie to, że muszę pilnować takiego gnojka jak ty, zabiłabym cię od razu za brak manier i twój ohydny zapach. Śmierdzisz jak mokry pies.
-Dziękuję -przyznałem z opuszczoną głową, by zrobić wrażenie urażonego.
-Uprzejmie proszę. Za mną.
Jane szła przodem, zagarniając co chwila tę swoją okropną pelerynę. Zastanowiłem się, skąd w jednej kobiecie tyle gniewu i muszę przyznać, że imponuje mi swoim zadziornym charakterkiem. Zazwyczaj niewiasty, które spotykam na swojej drodze są potulne, ponieważ chcą się dopasować. Oj, było ich dużo... Właściwie to dość zabawne, ponieważ jedna z tych uczynnych kobiet sprawiła, że mój świat zawirował. Jakby to było wczoraj...
Missisipi, Jackson, 17 lipca 1990
Z rozkoszą patrzę, jak Melanie biegnie w swojej błękitnej sukience przez las i upaja się wakacjami. Za niespełna kilka tygodni rozpocznie naukę w klasie maturalnej. Pomyślnie zda egzaminy, po czym zostanie pediatrą. Uciekniemy razem w świat. Różnica wieku nie ma znaczenia. Patrzę na ukochaną i nie mogę uwierzyć, że niedługo będzie moją żoną. Rozmawialiśmy nawet o dzieciach. Marzymy o trójeczce maluszków...
Ostatnio byłem zmuszony wejść na strych w poszukiwaniu zbędnych przedmiotów i znalazłem karton. Zostawiłem go, ponieważ nie chciałem mieć w domu rzeczy, które przypominałyby o rodzinnej miejscowości. To tam dowiedziałem się, kim naprawdę jestem...
Kiedy poznałem Melanie, kierowały mną emocje i sam nie mogę uwierzyć, że pisałem pamiętnik. Czytałem go nocami, zadając sobie ból, jaki czułem krótko po rozstaniu z Mel. Dowiedziała się o istocie, siedzącej we mnie tuż po porodzie naszego dziecka. To był dla niej niesamowity szok, dlatego nie chciała wychowywać synka i oddała go mnie. A ja? Do dziś nie pozbierałem się po stracie "gówniary", która była w stanie wywołać jakiekolwiek uczucia. Jeśli nie topię smutków w kieliszku, to zabawiam się z roześmianymi, beztroskami laleczkami.
Jak przez mgłę pamiętam bankiet, na którym poznałem żonę Carlisle'a. Była całkiem ładna i dobra jak na wampira. Obserwowałem tę rodzinę przez pewien czas i zrozumiałem, że nikt inny nie da chłopcu tyle miłości, nie zapewni bezpieczeństwa. Zazdroszczę im. To paradoksalne. Lekarz, który jest wampirem ma rodzinę i sprawia wrażenie szczęśliwego. Ale mają coś, co należy do mnie. Co prawda, oddałem im t o dobrowolnie, jednak wtedy nie myślałem trzeźwo. To jedyna r z e c z związana z Melanie. Nazwali go: "Leon". To imię woła o pomstę do nieba. Zrobię wszystko, by odzyskać syna, pomyślałem, przypomniawszy sobie wyraz twarzy Esme, kiedy nie mogła się zdecydować- musiała wybrać: albo jej życie, albo dziecko. Ten piękny strach w jej wielkich oczach. Czyżby nikt z tej dobrodusznej rodziny nie przyszedł jej wybawić? Już wtedy mogłem skorzystać z okazji i wziąć wampira do przeprowadzenia tych cholernych badań. Carlisle i podopieczni oszaleliby z rozpaczy. O tak, niech cierpią tak jak ja. Oto powracam, by doprowadzić Cullenów do zagłady.
Jak przez mgłę pamiętam bankiet, na którym poznałem żonę Carlisle'a. Była całkiem ładna i dobra jak na wampira. Obserwowałem tę rodzinę przez pewien czas i zrozumiałem, że nikt inny nie da chłopcu tyle miłości, nie zapewni bezpieczeństwa. Zazdroszczę im. To paradoksalne. Lekarz, który jest wampirem ma rodzinę i sprawia wrażenie szczęśliwego. Ale mają coś, co należy do mnie. Co prawda, oddałem im t o dobrowolnie, jednak wtedy nie myślałem trzeźwo. To jedyna r z e c z związana z Melanie. Nazwali go: "Leon". To imię woła o pomstę do nieba. Zrobię wszystko, by odzyskać syna, pomyślałem, przypomniawszy sobie wyraz twarzy Esme, kiedy nie mogła się zdecydować- musiała wybrać: albo jej życie, albo dziecko. Ten piękny strach w jej wielkich oczach. Czyżby nikt z tej dobrodusznej rodziny nie przyszedł jej wybawić? Już wtedy mogłem skorzystać z okazji i wziąć wampira do przeprowadzenia tych cholernych badań. Carlisle i podopieczni oszaleliby z rozpaczy. O tak, niech cierpią tak jak ja. Oto powracam, by doprowadzić Cullenów do zagłady.
***
Wchodząc do ciemnego pomieszczenia, pożegnałem światło dzienne. Kiedy wreszcie mała świetlówka zapaliła się, ujrzałem na środku zacienionego pokoju stół, przy którym stały dwa krzesła. Jedno z nich było zajęte. Zanim zobaczyłem postać, spostrzegłem, że jej oczy mają taką samą barwę co u Jane, a to było przerażające, tym bardziej iż właściciel uśmiechał się sztucznie, ukazując przy tym białe zęby, właściwie kły. Jego twarz była nienaturalnie blada, wręcz kredowa, a włosy czarne i przypominające siano. Czy wszyscy w tym wampirzym świecie muszą być tak strasznie piękni? Zadziwiające.
-Wpadłem ci w oko, że się tak przypatrujesz?
-Proszę mi wierzyć, nie po to tu jestem. Nazywam się Roy Ant. -Wyciągnąłem dłoń, której mężczyzna nie ujął.
-Aro -wydukał, patrząc na moją rękę ze wstrętem. -Coś mi tutaj nie pasuje. Czyżbyś był... wrogiem?
-Można tak powiedzieć, ale...
-Jane!
-Ona wie. Myślałem, że pan również -rzuciłem pospiesznie w obronie.
-Nie rozmawiam ze zwierzętami i nie wiem, po co przyszedłeś, ale radzę ci stąd odejść.
-Wiem, że się narażam, lecz proszę mnie wysłuchać. To bardzo ważne. Chodzi o wampiry, dokładnie o rodzinę Cullen'ów.
Aro zmrużył oczy.
-W naszym świecie słowo "rodzina" nie jest powszechnie używane. Mogę prosić o twoją dłoń?
Wiedziałem, w jakim celu Aro posuwa się do takich czynów. Mała Jane powiedziała mi o tym.
Przed oczyma miałem Esme, która ratuje dziecko przede mną. Szczęśliwych małżonków, wychodzących z Leonem na spacer. Alice, uczącą chłopca stawiać pierwsze kroki. Pewną brunetkę, która w zupełnie przypadkowy dzień trzymała mojego syna na kolanach, a później kroiła tort. Wieczory, podczas których w jego pokoju nikło światło, co oznaczało porę snu. Przypominałem sobie, gdy do moich uszu dobiegał odgłos zamykanego okna w łazience -zazwyczaj czyniła to blondynka, Rosalie lub Esme, kiedy przygotowywały kąpiel dla małego tuż po kolacji. Zdarzało się, iż przychodziłem do klubu, w którym Leon uprawiał karate i obserwowałem, jak Carlisle, Jasper lub rosły mężczyzna, którego imienia nie pamiętam, trzymał go za rączkę. Następnym wspomnieniem była moja Melanie. Siedzieliśmy razem na piaszczystej plaży, słuchając szumu rwącego strumyka. Dziewczyna opierała się na rękach, a ja leżałem na jej kolanach. Uważałem na każdy ruch, ponieważ z kolejnym dniem brzuch Mel przybierał inne formy, a przynajmniej tak sądzę, co symbolizowało, że nasze dziecko jest coraz bliżej. Pamiętam, jak pewnej nocy przyszła do mojego mieszkania zalana łzami. Od razu rzuciłem się, by ukryć ją w ramionach i spytać, co się stało, ale nim uzyskałem odpowiedź, na zewnątrz wzeszło słońce. I już nie wróciła do domu. Bo po co? Rodzice nie takiego zachowania się spodziewali, więc wyrzucili ją na bruk. Wtedy po raz pierwszy, ale nie ostatni żałowałem, że pozwoliłem jej się we mnie zakochać. A przecież mogła mieć wszystko.
Aro Volturi puścił mą rękę, a w jego oczach widziałem ciekawość. Wpatrywał się we mnie jak zahipnotyzowany karmionowymi oczami, chcąc więcej. Jest mój, pomyślałem. Skoro tak ważny wampir stoi po mojej stronie, to mam w garści Cullen'ów i syna.
-To moje dziecko i chcę je odzyskać -wypowiedziałem przez zaciśnięte zęby.
-Nie rozmawiam ze zwierzętami i nie wiem, po co przyszedłeś, ale radzę ci stąd odejść.
-Wiem, że się narażam, lecz proszę mnie wysłuchać. To bardzo ważne. Chodzi o wampiry, dokładnie o rodzinę Cullen'ów.
Aro zmrużył oczy.
-W naszym świecie słowo "rodzina" nie jest powszechnie używane. Mogę prosić o twoją dłoń?
Wiedziałem, w jakim celu Aro posuwa się do takich czynów. Mała Jane powiedziała mi o tym.
Przed oczyma miałem Esme, która ratuje dziecko przede mną. Szczęśliwych małżonków, wychodzących z Leonem na spacer. Alice, uczącą chłopca stawiać pierwsze kroki. Pewną brunetkę, która w zupełnie przypadkowy dzień trzymała mojego syna na kolanach, a później kroiła tort. Wieczory, podczas których w jego pokoju nikło światło, co oznaczało porę snu. Przypominałem sobie, gdy do moich uszu dobiegał odgłos zamykanego okna w łazience -zazwyczaj czyniła to blondynka, Rosalie lub Esme, kiedy przygotowywały kąpiel dla małego tuż po kolacji. Zdarzało się, iż przychodziłem do klubu, w którym Leon uprawiał karate i obserwowałem, jak Carlisle, Jasper lub rosły mężczyzna, którego imienia nie pamiętam, trzymał go za rączkę. Następnym wspomnieniem była moja Melanie. Siedzieliśmy razem na piaszczystej plaży, słuchając szumu rwącego strumyka. Dziewczyna opierała się na rękach, a ja leżałem na jej kolanach. Uważałem na każdy ruch, ponieważ z kolejnym dniem brzuch Mel przybierał inne formy, a przynajmniej tak sądzę, co symbolizowało, że nasze dziecko jest coraz bliżej. Pamiętam, jak pewnej nocy przyszła do mojego mieszkania zalana łzami. Od razu rzuciłem się, by ukryć ją w ramionach i spytać, co się stało, ale nim uzyskałem odpowiedź, na zewnątrz wzeszło słońce. I już nie wróciła do domu. Bo po co? Rodzice nie takiego zachowania się spodziewali, więc wyrzucili ją na bruk. Wtedy po raz pierwszy, ale nie ostatni żałowałem, że pozwoliłem jej się we mnie zakochać. A przecież mogła mieć wszystko.
Aro Volturi puścił mą rękę, a w jego oczach widziałem ciekawość. Wpatrywał się we mnie jak zahipnotyzowany karmionowymi oczami, chcąc więcej. Jest mój, pomyślałem. Skoro tak ważny wampir stoi po mojej stronie, to mam w garści Cullen'ów i syna.
-To moje dziecko i chcę je odzyskać -wypowiedziałem przez zaciśnięte zęby.